środa, 31 grudnia 2014

Chaotyczny wywód końcoworoczny i konkurs



Na każdym kroku ktoś coś podsumowuje. To jasne, bo człowiek to taka specyficzna istota, która potrzebuje granic. Granic czasowych, przestrzennych, prawnych, formalnych i umownych, generalnie granic wszelkich. Nie zaczynamy diety od zaraz, tylko od poniedziałku, nie podejmujemy nowych wyzwań już, tylko od nowego miesiąca, tygodnia, ewentualnie od jutra. Ja też tak mam, co lepsze należę również do grona osób, które wyzwania podejmują i porzucają bądź zapominają. No cóż, jesteśmy tylko (a może należałoby napisać AŻ) ludźmi. Mamy swoje zalety, mamy też wady. Mamy swoje plany te zrealizowane i te niewykonane. I o tym właśnie będzie teraz mowa. 
Bloga założyłam już po przyjściu na świat mojego małego smerfa w czerwcu, dla oderwania od problemów dnia codziennego, zmotywowana innymi blogami w sieci. Do września blog kulał, a raczej egzystował w eterze bez jakiegokolwiek zainteresowania, mojego i waszego też. I gdyby nie moje wspaniałe koleżanki z klubu Kobiety To Czytają sytuacja taka pewnie by się ciągnęła nadal. Jednak motywacja płynąca od tych dziewczyn, jest tak wielka, że nie sposób tego opisać w tych kilku słowach. Dziewczyny jesteście cudowne! Dziękuję :).
Nie będzie tu statystyki przeczytanych książek, bo jej nie prowadzę i nie mam ochoty tego sprawdzać we wszystkich tych miejscach, w których mogłabym to zrobić. Nie będzie rankingu najlepszych książek. Najgorszych też nie. Nie będzie przechwalajstwa ile to czytam, ile czasu spędzam z książką w dłoni, ile z czytnikiem, ile kupiłam, ile wymieniłam, ile wygrałam, ile sprzedałam i co tam jeszcze. Chyba nie o to chodzi. Ja czytam bo lubię, sprawia mi to przyjemność i jest najlepszym relaksem. Nie jest to wyścig, nigdzie się nie spieszę. Czasem coś przeczytam w weekend, a czasem w 3 tygodnie i to też jest okey. Nie jest to blog współpracujący z wydawnictwami, bo nie mam na to czasu, ani chyba umiejętności pisarskich na tyle dużych, żeby gdzieś "zaistnieć". Jest to blog sponsorowany głównie przez moją drugą wielce wyrozumiałą połówkę i moje fundusze zdobywane w dziale edukacji najmłodszych polaków;). Nie jest to blog często odwiedzany - nie szkodzi. Chodzi o to, że jest mi z tu dobrze. Jest mi niezmiernie miło, że ktoś czyta to co czasem mam do powiedzenia. :) I tu właśnie przechodzę do meritum (Ta dam! Fanfary! W końcu!). 
Mam do powiedzenia coś niezbyt często, bo mam SYNA, męża, pracę, pranie, sprzątanie i inne wielce ważne sprawy. I jak tu teraz pogodzić to wszystko z czytaniem, pisaniem recenzji i udzielaniem się wirtualnie? No jak?
Oto kilka rozwiązań, pomysłów wprowadzonych już, bądź planowanych do wprowadzenia w czasie najbliższym. Jeśli chodzi o syna to sprawa jest banalnie prosta. Daję mu meliskę w ilości dużeeej, usypiam na godzinkę, góra cztery i czytam, piszę, czy co tam potrzebuję. Opcja druga sprzedaję Cyganom, ojcu, babci, sąsiadom, w sumie bez znaczenia komu, byleby wzięli. Ewentualne wyjście trzecie - choć nie zawsze działa - nastawiam program bawełna 40 w trybie eko i sadzam smerfa przed pralką (ważne! rzeczy w pralce powinny być kolorowe!).
Z mężem kłopotu czasem mniej, czasem więcej, zależy w jakim jest humorze. Ostatnio sprawę rozwiązał nam PS3 i plik gier, ale mimo to czasem narzeka. Najlepiej wysłać do pracy, coby nie widział moich poczynań.
Praca i obowiązki domowe to już w ogóle jest głębszy problem. Pracy nie warto rzucać, bo fundusze na książki być muszą. Najlepiej ją jednak lubić, żeby nie popaść w marazm i mieć jakąś odskocznię od wiecznego czytania. A obowiązki, no cóż mam na lodówce magnes z mądrością przodków - Kurz nie rzuca się tak bardzo w oczy jeśli jest wszędzie. :)
I tym pozytywnym akcentem zakańczam moje chaotyczne rozważania końcoworoczne. 

Życzę Wam mnóstwa czasu na czytanie w Nowym Roku 2015, sakiewki bez dna na wymarzone pozycje książkowe i aby wróżka książkuszka przyniosła Wam plany nowej biblioteki wraz z środkami na realizację tego przedsięwzięcia.
Sobie tego też życzę, a co! 

ACH! Bym zapomniała o KONKURSie!
Zatem do wygrania mamy jeden egzemplarz książki "Gdy zakwitną poziomki". Do wygrania jest dlatego, że mam dwa. Stał się to tak, że jeden wygrałam :) i sobie zatrzymam (a jakże:)), a drugi dostałam. Zatem mogę się podzielić z Wami. Zadanie jest proste opisane w punkcie 3 regulaminu. 



Regulamin:
1. Polub stronę Zapiski-fiszki na Facebooku.
2. Polub posta z konkursem.
3. Na blogu w komentarzu, pod postem konkursowym, będąc kreatywnym! napisz 5 najbardziej absurdalnych sposobów na uzyskanie większej ilości czasu na czytanie. 
4. Odpowiedź konkursową zaczynamy słowami: Sposobów 5 by czytać więcej...
a na końcu wpisujemy nick lub imię i nazwisko.
5. Konkurs trwa od 31.12.2014 do 07.01.2014 do 23.59.
6. Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od daty zakończenia konkursu na blogu w nowym poście.
7. Na adres do wysyłki czekam 3 dni, potem wybieram kolejnego zwycięzcę.
8. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.

Aha, tak jak poprzednim razem będzie można wygrać też ręcznie robione zakładki z wybranym przez siebie motywem. Podobno warto. ;) Zapraszam i bawcie się dobrze!

wtorek, 30 grudnia 2014

"Lewa strona życia" - Lisa Genova



W mojej biblioteczce to kolejna książka tej autorki i na pewno nie ostatnia (już zacieram ręce na premierę nowej powieści, którą przygotowuje, a o której można przeczytać u niej na blogu, o tu /http://lisagenova.com/book-4-in-progress/). Śmiem nawet twierdzić, że Lisa Genova stanie się jedną z moich ulubionych autorek zagranicznych. Mimo, że jeszcze nie przeczytałam jej największego bestselleru - "Motyl" to uważam, że zasługuje na miano świetnej pisarki. Swoją drogą muszę szybko nadrabiać zaległości, bo ekranizacja wkrótce w kinach. 
"Lewa strona życia" jak można się dowiedzieć z okładki jest historią Sarah, która w skutek wypadku samochodowego musi całkowicie zmienić swoje życie. Do tej pory była pracującą matką trójki dzieciaków. Pracującą co ważne w wielkiej korporacji na kierowniczym stanowisku i wszystko wokół niej musiało być perfekcyjnie dograne, bo przecież praca nie mogła czekać. Odbieranie telefonów przy posiłku, odpowiadanie na maile w samochodzie, sprawdzanie skrzynki w trakcie odstawiania dzieci do szkoły i żłobka było dla niej oczywistością. Zatem wyobraźmy sobie teraz jaki szok i niedowierzanie musiała czuć, kiedy wszystko to runęło w ciągu kilku sekund.
Początkowe niedostrzeganie problemu przez samą Sarah nie było bynajmniej zaletą. Jej, jak by się wydawało, normalnie działający mózg nie dostrzegał lewej strony. Oznacza to, że w każdym przedmiocie, w każdym obrazie widziała tylko to co po prawej, co najważniejsze nie dostrzegając braku tej drugiej części. Jej ciało również nie widziało swojej lewej połowy. Nie miała zatem - według niej, lewej ręki, lewej nogi, lewej strony twarzy. 
Sarah staje przed niewyobrażalnym dla nas problemem, nie dość, że nie może wrócić do swojego normalnego życia, to podczas powrotu do zdrowia musi się zmierzać z codziennością, a także z przeszłością. Nagle okazuje się, że rzeczy z pozoru łatwe, jak ubranie koszuli, stają się niewykonalne bez pomocy drugiej osoby. Sarah w czasie swojej choroby odkrywa, że inni ludzie też mogą się przydać. Odnajduje na nowo kontakt ze swoją matką, która przyjeżdża jej z pomocą. Dostrzega, że jej dzieci nie są perfekcyjne i co ważne potrafi to zaakceptować. Ma czas by poświęcić się dla nadpobudliwego syna, który od dawna potrzebował pomocy i jest dumna z jego małych sukcesów, a nie wiecznie zirytowana jego zachowaniem. Frustrująca niemożność poradzenia sobie z własnym ciałem, które uparcie nie chce słuchać, że posiada lewą część rodzi wiele zabawnych, a zarazem smutnych sytuacji. Jest nauką, że nie tylko perfekcyjne życie, szybkie tempo i nienaganny wygląd są wartościowe. 
Książka jest poruszająca. Zmaganie Sarah z samą sobą daje wiele do myślenia. Niesamowite opisy przypadłości, która jak podaje autorka, po urazach mózgu wcale nie jest rzadkością, były dla mnie jednocześnie fascynujące, przerażające a miejscami zabawne. To wielka siła tej książki, że trudny temat został podany w przystępny sposób. Sarah ze swoimi problemami była mi bardzo bliska. Jej wewnętrzna walka z samą sobą, ze swoimi poglądami na temat życia, pracy, obowiązków sprawiła, że sama zastanowiłam się, co tak na prawdę jest w życiu ważne. Czy to, żeby być świetnym pracownikiem? Czy to żeby być cudowną, zaangażowaną matką? Czy to, żeby pogodzić te wszystkie role i dawać z siebie 200%? Gdzie w tym wszystkim jest czas na to kim jestem ja sama? Na to czego chcę ja? 
Książka jest okazją do zatrzymania się, zwolnienia tempa i weryfikacji własnych poglądów na bycie perfekcyjnym w każdym calu. Zdecydowanie należy zaliczyć ją do pozycji obowiązkowych w swojej biblioteczce. 

piątek, 19 grudnia 2014

Co? Komu? Po co? - świąteczne rady Zapiskowe


Każdy pisze o najlepszych książkowych prezentach. Jedni robią rankingi, inni polecajki, jeszcze inni ankiety, a niektórzy konkursy i nagle okazuje się, że wszyscy czytają! Wielkie WOW! Dla każdego książka jest prezentem idealnym. Czy to dla mamy, która nie ma czasu, czy dla brata, co całymi dniami przed komputerem przesiaduje, a nawet dla dziadka, co nam niedowidzi już ze 20 lat. Otóż nie! Nie każdy uzna książkę za prezent dla niego idealny. Ale w końcu, ja też prowadzę blog o książkach, a tu taka negacja skąd? Zatem przejdźmy do meritum mojego poglądu na książko-prezenty. Jako wielka fanka czytelnictwa, maniaczka książkokupowajstwa i nieuleczalna idealistka chciałabym wierzyć w to, że książka jest prezentem idealnym. Aczkolwiek, nie każdy z samej książki się ucieszy. I Tu pojawia się moja propozycja. Nie lubię prezentów pojedynczych (tak, tak, jestem zachłanna :)) uważam, że podarunek powinien składać się z co najmniej! dwóch przedmiotów. Trochę poszperałam w domowej biblioteczce, po półkach, szafkach, szufladach i skompletowałam takie oto zestawy. Nie jest to absolutnie jedyny i słuszny pomysł. Nie jest to też jakieś bardzo odkrywcze, jednak wydaje mi się, że może być niezłą inspiracją dla Waszych przedświątecznych przygotowań. 

Zatem zaczynamy. 
Zestaw pierwszy - Moda, Francja, Elegancja :) 
Każda kobieta chce być sexy, każda kobieta chce mieć trochę francuskiego szyku, każda kobieta uwielbia prezenty. "Dlatego Francuzki są takie sexy" książka fajna, lekka i przyjemna - polecam, szal z napisami + perfumy, kwintesencja kobiecości w trzech elementach. Wszak intelekt (książka) jest zdecydowanie sexy!


Zestaw drugi - Fotografia, Inspiracja, Motywacja
Zdecydowanie propozycja dla osób, które lubią tworzyć. Teraz prawie każdy robi zdjęcia, telefonem, aparatem, czy czym tam jeszcze, nieważne. Ważne, że to lubi. Zawsze możemy mu pomóc. Fajnie jest rozwijać swoje pasje, fajne jest pomagać innym w rozwijaniu ich pasji. To jest właśnie taki motywująco-inspirujący zestaw. "Fotografuj sercem" książka napisana przez blogerki, fotografki amatorki, które w przystępny sposób opowiadają o tym jak robić ciekawe zdjęcia (ważne! książka jest dla osób, które o fotografii wiedzą niewiele, zawiera elementarną wiedzę i dużo "dobrych rad"). Do tego ramka, na pierwsze świetne zdjęcie, z inspirującym cytatem na początek i jakiś miły element, detal do zestawu, który ożywi każde pierwsze zdjęcie.

Zestaw trzeci - Tajemnica, Łamigłówka, Trunek
Zestaw dla Panów. Pomyślałam, że faceci to w zasadzie czytają niewiele (nie wszyscy rzecz jasna!). Mój małżonek na przykład czyta mało, bo wiecznie go nie ma w domu, ale za to słucha dużo, bo dużą część życia zajmują mu dojazdy do pracy. I tu się świetnie sprawdza audiobook. Koniecznie kryminał, koniecznie z bohaterem typu macho. "Wołanie kukułki" - niespiesznie rozkręcająca się akcja, sympatyczny Cormoran Strike i głos Macieja Stuhra. Jestem na tak. Trzy razy tak! Do tego łamigłówka, układanka drewniana coby się chłop nie nudził przez święta i intelekt rozruszał. A jak na dobrego detektywa przystało, trunek musi być. Najlepiej jakiś słabszy, żeby jeszcze coś z tej zagadki audiobookowej wiedział. U mnie na zdjęciu butelka pusta, żeby nie było ;).



Zestaw czwarty - Relaks, Kofeina, Roślina
Dla fanów małej czarnej. Najnowsza książka Marka Helprina, pięknie wydana, pięknie napisana, po prostu warta uwagi. Do tego obowiązkowo dawka ich ulubionego napoju, aczkolwiek w jakiejś oryginalniejszej wersji niż 250 gram z Biedronki. Rzecz jasna do umilania czasu przy lekturze. No i nie kubek, nie filiżanka - oni to mają. Kawa, którą muszą się zaopiekować. Piękna zielona roślinka do podlewania, doglądania i podziwiania. Skoro tak kochają kawę to chyba pod każdą postacią, prawda?
Zestaw piąty - Składnik, Umilacz i Zachęcacz
Dla lubiących kuchenne klimaty. Słoik najlepiej z czymś słodkim, albo aromatycznym. U mnie jedno i drugie, bo w słoiku mam domowy cukier waniliowy samodzielnie robiony. Książka audio - przecież podczas gotowania, pieczenia ciężko się czyta normalne. A "Poszukiwany Colin Firth" (tak, kolejna Leniwa Niedziela - mam słabość do tej serii) akurat ma dość mocno rozbudowany wątek kuchenny, skłaniając do odkrywania talentów kulinarnych. Spokojna, ciepła opowieść w sam raz do pieczenia, tfu słuchania przy pieczeniu. I do tego paczuszka pierniczków na zachętę przyszłych sukcesów w branży ciastkarskiej. Nie za dużo, żeby się nasz obdarowany nie rozleniwił.:)


I to już tyle moich zestawów prezentowych. Mam nadzieję, że poczuliście się zainspirowani, albo że ktoś z Was przy którymś pomyślał: O tak, to chcę! 
Miłych przygotowań przedświątecznych kochani! Bawcie się dobrze przy kompletowaniu prezentów i sprzątaniu swoich czterech kątów. :)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

"Przysługa" - Anna Karpińska


Byłam tak pozytywnie nastawiona do nowej książki Pani Anny Karpińskiej, że chyba przesadziłam. Początkowe rozczarowanie tym, że premiera mi umknęła, że nie została nagłośniona i że nikt jeszcze o niej nic nie napisał (nikt - czyli osobistości blogowe które czytam) ustąpiło zrozumieniu i krótkiemu: No tak...
Zatem. Nowa powieść Anny Karpińskiej. Historia braci bliźniaków rozdzielonych po urodzeniu, którzy spotykają się po latach. Jeden wyświadcza drugiemu tytułową przysługę i na długo ponownie o sobie zapominają. Wszystko się zmienia, kiedy jeden z nich ginie w wypadku śmigłowca w Bieszczadach. Opowieść o wyższych sferach - o ludziach, których nie rozumiem. O wielkich pieniądzach, zależnościach rodzinnych, pozorach i tajemnicach. O zachowaniu dobrego wizerunku na zewnątrz, o fałszu, utracie bliskości i życiu w kłamstwie "dla dobra drugiej osoby". Wydawało by się, że powinna mi się podobać. Otóż nie, nad czym do tej pory ubolewam, bo po poprzednim miłym spotkaniu z autorką oczekiwałam wiele, widocznie zbyt wiele.
Od pierwszych stron postaci mnie irytowały. Ich poglądy, postawy, relacje, dosłownie wszystko mnie w nich drażniło. Całą książkę starłam się ich polubić, bo przecież mają problemy, są ludźmi jak ja czy Ty. Ale niestety nie dałam rady. Właściwie kiedy o tym piszę, to nawet nie wiem czemu ją (książkę) doczytałam do końca. Zazwyczaj takie ewenementy porzucam gdzieś w połowie drogi. I jak tak nad tym dumam, to wywnioskowałam, że jednak cały czas liczyłam na to, że będzie lepiej. Cały czas czekałam na jakieś przeobrażenie bohaterów. Ale jednak się nie udało, mimo starań autorki - ja nie uwierzyłam. 
Ogólnie wszystko napisane jest poprawnie. Wartka akcja sprawia, że czyta się szybko, bezproblemowo. Tylko tej akcji jest może zbyt dużo? Nagle okazuje się, że wszyscy się znają- choć niby mieli się nie znać. Każdy ma jakiś problem, coś ukrywa, każdy kłamie. Nie ma szczerości, nie ma zaufania, tylko kluczenie wokół prawdy, kolejne wybiegi, kolejne mydlące oczy wyjaśnienia. Po czym sama końcówka - olśnienie! - wszyscy się przepraszają, kochają się, ufają sobie - istna sielanka. Język w sumie też w porządku, bo pewnie wyższe sfery rozmawiają ze sobą zgoła inaczej niż klasa średnia. Cóż nie jestem w stanie tego zweryfikować, ufam? autorce. 
Jedynym mocnym elementem jest zakończenie. Ostatnia strona, która sprawiła, że się zdenerwowałam jeszcze bardziej pytając się w duchu: O co w tym wszystkim chodzi?
Nie chcę nikogo zniechęcać do autorki i do przeczytania tej powieści. Ja chyba nie lubię historii zbyt nieprawdopodobnych, o zakłamanych i fałszywych bohaterach. Muszę polubić choć jedną postać. Tu mi się nie udało. ale może Wam się uda?
I jeszcze taka mała dygresja, a może podsumowanie - sami zdecydujcie.
Robiąc zdjęcie do tego posta, stwierdziłam, że muszę dać coś związanego z czasem - jest zatem zegar. Czas w tej historii jest bardzo ważny. Ważny był też dla mnie, 3 tygodnie zajęło mi oswojenie się z tą pozycją i nadal nie piszę pozytywnie. Czas nie działa na jej korzyść, tak jak nie działał na korzyść bohaterów. Może właśnie to jest przesłanie tej powieści, że mimo upływu czasu, niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają...
Ja nie kupiłam tej historii. Może jednak Wy kupicie.

piątek, 5 grudnia 2014

"Mała Lotta i renifery" Holly Webb



Strasznie długo nie mogłam się pozbierać, żeby nadrobić zaległości blogowe. W końcu jestem i piszę o kolejnej pozycji dla dzieci. Zastanawiałam się czy nie napisać, że to książka tylko dla dziewczynek, ale potem pomyślałam, że chętnie przeczytam ją fragmentami w przedszkolu i wydaje mi się, że będzie się podobać nie tylko dziewczynkom. Zatem pozycja dla dzieci, nie tylko dla dziewczyn. :)
Książka wydana w serii Zaopiekuj się mną, przez wydawnictwo Zielona Sowa. Generalnie jest to moje pierwsze spotkanie z Holly Webb, ale już wiem, że nie ostatnie. Ale po kolei. 
Historia Lotty zaczyna się kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Mała Lotta przyjeżdża pierwszy raz w odwiedziny do swojej rodziny mieszkającej w Norwegii, ponieważ prababcia Erika obchodzi 90-te urodziny. Wycieczka zaczyna się dla niej wyjątkowo, bo od odwiedzenia hodowli reniferów jej wujka Tomasa. Lotta od pierwszych chwil jest zachwycona. Następnie czeka ją spotkanie z prababcią, która zaszczepiła w dziewczynce miłość do reniferów. Na przyjęciu urodzinowym Eriki, ta zaprasza dziewczynkę do swojego pokoju i opowiada jej o dawnych czasach. o tym jaki kiedyś wędrowano z reniferami, jak wykorzystywano ich mięso i skóry. Dziewczynka słucha zafascynowana, jednak w końcu ze zmęczenia zasypia. Jakież jest jej zdziwienie kiedy budzi się w środku opowieści prababci i okazuje się, że musi zaopiekować się dwoma reniferami. 
Opowieść o Lottcie wciągnęła mnie na jeden magiczny wieczór. Dzięki niej znów byłam małą dziewczynką, uwierzyłam w czary i moc opowieści. Kibicowałam jej przy każdej niebezpiecznej przygodzie. tak jak ona martwiłam się o reny. I razem z nią cieszyłam się z szczęśliwego zakończenia. Wspaniale było przenieść się do krainy lodu, do mojej wymarzonej Norwegii i znów poczuć się dzieckiem. 
Książka jest warta uwagi nie tylko dlatego, że wprowadza nas w zimowy i świąteczny nastrój. Nawet nie dlatego, że jest w niej szczypta magii i marzenia senne zamieniają się w jawę. Pozycja ta ma dwa najważniejsze przesłania. Po pierwsze przekazuje, że od starszych można się mnóstwo nauczyć, dowiedzieć wielu fascynujących rzeczy, choć wymaga to czasu. Po drugie, że należy szanować zwierzęta i pomagać im, kiedy tej pomocy potrzebują, a wtedy one odwdzięczą się tym samym. 
Holly Webb stworzyła piękną historię, pełną ciepła, miłości rodzinnej, wzajemnego zaufania (rodziców do dzieci i dzieci do rodziców) oraz szacunku dla starszych ludzi, zwierząt i przyrody. Przeniosła nas do zimnej Norwegii i nauczyła wiele o reniferach i ludziach, którzy się nimi zajmują. Wielką zaletą opowieści jest użycie przez autorkę oryginalnych norweskich słów, dzięki temu historia jest jeszcze bardziej prawdziwa. Świetnie, że na końcu książki jest słowniczek, krótka wzmianka na temat życia reniferów, opieki nad nimi i mapa ich wędrówki zależnej od pór roku. Lektura książki dla dzieci sprawiła, że ja sama wiele nauczyłam się o renach znacznie więcej niż do tej pory wiedziałam, a przecież czasem prowadzę zajęcia o zwierzętach dalekiej północy. Zachęcam do przeczytania "Małej Lotty i reniferów", jeśli tylko lubicie reny, Norwegię, zimę i długie opowieści starszych ludzi. 

piątek, 28 listopada 2014

"Gdzie jesteś Jimmy?" Caroline Leavitt


Od pewnego czasu, za każdym razem gdy ukazuje się nowa książka z serii Leniwa Niedziela robię się nieodpowiedzialna i choćbym miała wydać ostatnie pieniądze, jechać w ogromną mgłę do księgarni, czy porzucić domowe obowiązki na rzecz śledzenia opinii o książce, robię to. Tak też było i tym razem. Nie oparłam się pokusie i kolejny raz kupiłam Leniwą Niedzielę. Tym bardziej byłoby mi trudno (oprzeć się), że po pierwszym spotkaniu z autorką "Szczęścia w Twoich oczach" z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnej pozycji. 
"Gdzie jesteś Jimmy?" to historia rozwiedzionej Żydówki samotnie wychowującej syna i jego dwójki przyjaciół, którzy również wychowywali się bez ojca. Jednak przede wszystkim dla nie jest to historia niespełnionych nadziei. Szukania szczęścia, akceptacji i miłości. Oczekiwania na to, że bez naszego udziału spełnią się marzenia. Na to, że pewnego dnia zapuka do naszych drzwi ktoś bez skazy, bez wad i tym samym pozbawi nas własnych ułomności. 
Ava samotna matka, Żydówka, oczekiwała że przyjedzie książę na białym koniu i porzuciwszy dla niej wszystko będzie żył z nią i pod jej dyktando. 
Jimmy, syn Avy chciał, a nawet bardziej, mocno pragnął akceptacji i miłości ojca, nie doceniał ludzi, którzy chcieli wyciągnąć do niego rękę, nie dostrzegał bratnich dusz, nie chciał nikomu zaufać, w każdym widząc skazę i wstydząc się matki, zatracał się w kłamstwie. 
Rose, przyjaciółka Jimmy'ego, po wielkiej tragedii całkowicie odrzucona przez matkę, która nigdy nie pogodziła się ze śmiercią męża i zniknięciem syna. 
I wreszcie Lewis, chłopiec który znika. Brat Rose, przyjaciel Jimmy'ego, malec zakochany w Avie, który potrzebował więcej uwagi niż inni, który bał się bardziej niż inni i który bardziej niż inni chciał być kochany. 
Caroline Leavitt stworzyła piękną historię, z kilkoma wyrazistymi postaciami, gdzie każda z nich ma coś ważnego do przekazania. Mimo, że historia płynie raczej sennie, akcja wolno nabiera tempa, to jednak jest tak wciągająca, że nie sposób się od niej oderwać. Autorka w kolejnej książce pokazała klasę, tworząc wspaniałą opowieść o ludziach, ich obawach, pragnieniach i wyborach. Historia napisana jest tak, że nawet odkładając ją na dłużej nie miałam problemu z ponownym wkroczeniem w świat Ameryki lat 50-tych.
Historia zniknięcia Lewisa daje wiele do myślenia. Pokazuje jak łatwo jest stracić dziecko, i jak trudno się po tym pozbierać. Jak ciężko być samotną matką i jak prosto ocenić ją niesprawiedliwie. Jak niewłaściwie prowadzone śledztwo i tajemnice sąsiadów mogą doprowadzić do tragedii. I wreszcie, jak ważne jest wsparcie innych w obliczu wielkich problemów. 
Bardzo istotne i wyraziście zaznaczone jest tło opowieści. Czas zimnej wojny, obawy o wybuch nowego konfliktu, szukanie jedynej słusznej postawy, chęć wymuszenia na innych podporządkowania się myśleniu antykomunistycznemu. Strach przed innością, który nie pozwala zbliżyć się do sąsiadów i gra pozorów, tak chętnie toczona przez wszystkich mieszkańców. Nikt nie wie, co na prawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami u sąsiada, bo przecież z zewnątrz to taka dobra rodzina. Ba, żona nie wie, co na prawdę robi jej mąż, bo to nie jej sprawa, bo kobieta ma się zajmować domem i dziećmi. Nikt się w nic nie wtrąca, mimo przemożnej chęci, ze strachu, że zobaczy zbyt wiele, a może z taktu? Nie, raczej ze strachu przed wzięciem odpowiedzialności, za siebie i innych. 
Leniwa Niedziela zafundowała nam kolejny raz chwile z dobrą literaturą i kolejny raz mnie nie zawiodła, nie tylko wnętrzem książki, ale i oprawą. Kolejną świetną, urzekająco piękną okładką. Jak dla mnie seria jest warta poznania i już czekam na kolejną pozycję, a będzie to "Ostatni list od kochanka" Jojo Moyes, autorki wspaniałego "Zanim się pojawiłeś". Nie jest to co prawda nowość, ale wznowienie, jednak nie czytałam, więc czekam. :)

wtorek, 18 listopada 2014

"Hipacy chce się zakochać" - Katarzyna Ziemnicka



Kolejny tytuł dla dzieci, choć nie tylko, bo rodzice też będą zadowoleni.
"Hipacy chce się zakochać" to przyjemna, ciepła historia o kocie, który pewnego zimowego dnia stwierdza, że czegoś mu w życiu jednak brakuje. Myśli i myśli, aż w końcu dochodzi do wniosku, że tym czego potrzebuje jest druga osoba, tfu nie osoba, tylko kot. Chciałby mieć z kim dzielić radości i smutki, chciałby kogoś obdarować prezentem na Mikołajki, chciałby z kimś zajadać pasztet i dzielić się wrażeniami. Szukający miłości kot, pracuje na poczcie i za namową kolegi postanowił zapoznać się z kotkami, których imię z zaadresowanych listów, mu się spodoba. Wyszło z tego mnóstwo zabawnych sytuacji, bo nieśmiały Hipacy nie potrafił odpowiednio przedstawić swojej osoby. 
W końcu jednak trafia na kotkę dzięki, której jego serce mocniej zabiło, jednak nie obędzie się bez kłótni, jak to w komedii romantycznej być powinno. 
Książka jest to typowa komedia omyłek, którą czyta się jednym tchem. Bardzo podobała mi się postać Hipacego, poczciwego kota, który mimo całego swojego uroku nie miał nikogo bliskiego poza mamą. 
Pozycja ta może nam pomóc wprowadzić dzieci młodsze w świat uczuć, wytłumaczyć czym jest zakochanie, po co szukamy swojej drugiej połówki. A może nawet wesprze naszego malucha w czasie pierwszego przedszkolno-szkolnego zauroczenia. Zdecydowanie może nam też pomóc odpowiedzieć na pytanie: A dlaczego ciocia Marysia nie ma męża? Wnikliwie, ale też zabawnie przedstawia świat dorosłych uczuć i skomplikowaną drogę odnajdywania szczęścia, dając nadzieję na pozytywny koniec. 
Zastanawiałam się przez chwilę czytając tą książkę, czy nie lepiej byłoby akcję przenieść w okolice Walentynek, bo to przecież książka o miłości i zakochaniu. Ale właściwie czas świąteczny, zimowa aura i mróz również są odpowiednie. A poza tym przecież Walentynki to takie "amerykańskie" zwyczaje, a my mamy swoje polskie Boże Narodzenie, które przecież jest czasem miłości, ciepła rodzinnego i pojednania. 
Książka jest ładnie wydana, w twardej oprawie, przez Wydawnictwo Literatura, które do tej pory było mi nieznane. Cieszę się, że jest to książka polskiego autora, a właściwie autorki, bo uważam, że nasi polscy pisarze mają wyjątkowy talent do pisania dla dzieci. Ilustracje stworzone przez panią Martę Kurczewską są po prostu piękne, a Hipacy załamany po nieudanej randce rozmiękczył moje serce tak bardzo, że chciałabym go przytulic. Ach, bym zapomniała o niespotykanych imionach wybranek Hipacego, które od razu przypadły mi do gustu. Lubię książki, które wprowadzają coś niestandardowego i rozwijają język dziecka. Za to ogromny plus dla pisarki. Jednym słowem książka jest - świetna i polecam wszystkim, którzy szukają czegoś w miłosnej tematyce.

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Więcej czerwieni" - Katarzyna Puzyńska


Tę pozycję przeczytali w tym roku już chyba wszyscy czytający kryminały. Przyszła pora i na mnie. Niestety nie miałam przyjemności przeczytać "Motylka" - wysławionego wszem i wobec debiutu Pani Katarzyny, nad czym niezmiernie ubolewam, ale w moje ręce wpadło "Więcej czerwieni" druga książka w jej dorobku. Po przeczytaniu wiem, że debiut musiał być równie udany i zamierzam nadrobić straty. 
Historia Daniela Podgórskiego, Klementyny Kopp i całej plejady równie barwnych bohaterów wciągnęła mnie bez reszty. Ani na chwilę nie byłam znudzona. Co rusz obstawiałam innego podejrzanego, choć już od połowy książki miałam dwóch głównych, którzy wydawali mi się najbardziej możliwi. Był to moim zdaniem dyrektor szkoły w Żabich Dołach i ksiądz. Nie pytajcie czemu. :) O jakże się pomyliłam. Jak pięknie zostałam zwiedziona. Jakim ogromnym zaskoczeniem było rozwiązanie zagadki wielokrotnego morderstwa nad jeziorem Bachotek i w kilku innych miastach Polski. 
Autorka świetnie prowadzi akcję, nie pozwala czytelnikowi przywiązać się za bardzo do obrazu swoich bohaterów, zmieniając go z czystego jak łza, na głęboką rysę na szkle, która ponownie jest przez nią polerowana, aby za moment znów się pogłębić. Niesamowite zwroty akcji, które sprawiają, że trudno odłożyć lekturę nie czując pokusy zajrzenia do kolejnego rozdziału, który i tak nie da nam odpowiedzi, za to wprowadzi nowy jeszcze ciekawszy wątek czy trop. Nie ma przestojów, przydługich opisów, nudnawych wynurzeń bohaterów. Akcja toczy się wartko i ciekawie. 
Nie można nie wspomnieć o wątku obyczajowym, zwykłym życiu, przemyśleniach i poglądach kolejnych postaci. Od razu wyczuwa się dobrą znajomość psychologii i duszy człowieka. Katarzyna Puzyńska zdecydowanie zasługuje na miano świetnego psychologa - pisarza. Sugestywnie wprowadza nas w świat swoich bohaterów sprawiając, że nie chcemy go opuszczać. 
No cóż, chyba każdy kto przeczytał "Więcej czerwieni" chciałby poznać panią Komisarz Klementynę Kopp, lub Młodszego Aspiranta Daniela Podgórskiego, albo ich oboje. W każdym razie ja bym chciała. 
Jedyną rzeczą, która jest przez samą autorkę nazywana jej znakiem rozpoznawczym, ale do której ja sama kompletnie nie potrafiłam się przekonać, jest ciągłe powtarzanie imion i nazwisk bohaterów. W pewnym sensie rozumiem autorkę, czytając jej argumenty na ten temat. Jednak dla mnie było to dość denerwujące i męczące, ale mniej więcej około 300 strony zaczęłam to ignorować. Zdecydowanie przeważyła chęć poznania zakończenia książki, mimo delikatnej irytacji tytułowaniem postaci. 
Generalnie jestem na TAK! i będę śledzić kolejne literackie poczynania Pani Katarzyny, bo już niedługo kolejna część losów policjantów z Lipowa i Brodnicy "Trzydziesta pierwsza". Czuję się przekonana i czekam tak jak inni. 

niedziela, 16 listopada 2014

Rozwiązanie konkursu - Magiczne drzewo



Co prawda w konkursie wzięły udział tylko 4 osoby, jednak nie zmienia to faktu, że wybór był trudny. Nagroda główna jest tylko jedna, ale postanowiłam wyróżnić wszystkie osoby biorące udział w konkursie. 
Wraz z mężem uznaliśmy, że książkę Magiczne Drzewo. Cień smoka wyślę do Pani Joanny Smolarek, za piękny wierszowany opis jej drzewa, które spełnia marzenia. Chcielibyśmy mieć takie w ogrodzie. :)

Natomiast Panie:
Joanna Bylica  
Katarzyna Małek
Danuta Kisiel 
otrzymują ode mnie wyróżnienie w postaci Zapiskowej zakładki zdobionej metodą decoupage z dowolnie wybranym motywem. 

Bardzo proszę w wiadomości prywatnej na facebooku bloga Zapiski-fiszki o adresy do wysyłki. A wyróżnione panie dodatkowo proszę o informację co chciałyby mieć na swoich zakładkach. 

Gratuluję! I oczywiście dziękuję, za udział w konkursie. :)


czwartek, 13 listopada 2014

"Każdego dnia" - zbiór opowiadań



"Każdego dnia coraz więcej jest w moim życiu wątpliwości, znaków zapytania." - to zdanie zapoczątkowało lawinę działań, dzięki którym powstała wyjątkowa książka. Wyjątkowa, bo dochód z niej przeznaczony jest na Fundację Marka Kamińskiego wspierającą chore i niepełnosprawne dzieci. Wyjątkową również dlatego, że nie tylko zawodowi pisarze i artyści przyczynili się do jej powstania, ale też osoby chore i niepełnosprawne napisały opowiadania zaczynające się od słów "Każdego dnia...". Całym przedsięwzięciem kierowała pełna energii i optymizmu Gabriela Gargaś, za co w jej stronę wielki ukłon. 

Czytając opowiadania czułam się tak, jakbym zaglądała przez odsłoniętą firankę do mieszkań kolejnych bohaterów. Poznawałam ich życie, myśli, poglądy, nadzieje, marzenia, obawy. Wiele z tych opowiadań dotyczy walki z samym sobą, przezwyciężania swoich słabości i dążenia do celu. Nie wszystkie są wymyślonymi historiami, te fikcyjne są w mniejszości. Głównie są to prawdziwe historie ludzi, którzy w jakiś sposób "wygrali swoje życie". Najbardziej wzruszające, a jednocześnie ogromnie motywujące są opowieści osób zmagających się z nieuleczalną chorobą i niepełnosprawnością, które mimo to nie tracą wiary w lepsze jutro i nadziei na szczęście. Mam wrażenie, że antologia ta przywołuje do porządku naszą polską naturę narzekaczy. Delikatnie, aczkolwiek sugestywnie, pokazuje bowiem że każdy z nas ma się z czego cieszyć. Każdy z nas powinien docenić to co dostaje od losu i łapać każdą nadarzającą się okazję, aby żyć pełnią życia. Cóż z tego, że nie każdy jest znanym aktorem, nie każdy też ma sławę, czy pieniądze, nie każdy ma nieskazitelne zdrowie, nie każdy może sobie pozwolić na wyprawę na Kilimandżaro. Ale każdy bez względu na wiek, pochodzenie, status społeczny i poglądy może codziennie wieczorem zatrzymać się na moment i pomyśleć, że kolejny raz życie ofiarowało nam tak wiele. Ten zbiór właśnie do takiej refleksji skłania i jak najbardziej mi to odpowiadało. 
Ze wszystkich przeczytanych opowiadań zapadły mi w pamięć dwa. Pierwsze to historia Eweliny Skarżyńskiej, która mimo choroby stara się realizować swoje plany, spełniać marzenia. Dziewczyny, która potrafi uśmiechać się do świata mimo wszystko i zarażać innych swoim entuzjazmem i niezłomnością ducha. Drugie, to opowiadanie Gabrieli Gargaś, o tym żeby doceniać zwyczajność. Nie oczekiwać ciągłych ekscytujących wrażeń, nagłych zwrotów w życiu, czy niespodziewanych wydarzeń, ale dostrzec, że codzienność, powtarzalność i rutyna też są piękne, ważne i wyjątkowe. Pozwalają bowiem budować bezpieczeństwo, które tak bardzo jest nam potrzebne na co dzień. 

Antologia jest na prawdę ładnie wydana, z piękną okładką (z przodu, ale też z tyłu), która całkowicie skradła moje serce. Warto również wspomnieć o ilustracjach zwieńczających opowiadania, które świetnie odzwierciedlają sens opowieści i nadają całości artystycznego klimatu. 

Jedyne co mnie niemalże zniechęciło do tej książki to dostępność. Można ją kupić w Empiku. Na 3 Empiki w "moim" mieście "dostępna" była w jednym. Byłam po nią 3 razy. Za każdym razem ktoś z obsługi informował mnie, że jest na zapleczu, jeszcze nie wypakowana - 3 tygodnie po premierze! Za trzecim razem miła pani z warkoczem, po długich poszukiwaniach oznajmiła: "Wie Pani co, nie widzę nigdzie tej książki. Od 3 tygodni jej szukam i nic. Czasem zdarza się, że dostajemy coś wirtualnie, a tak na prawdę tego nie ma." I obdarzyła mnie zniewalającym uśmiechem. Nie wiem czy to przez mojego syna jestem taka cierpliwa i wyrozumiała, czy z jakiegoś innego magicznego powodu, ale cóż uśmiechnęłam się ładnie, podziękowałam i zamówiłam przez internet. Z dostawą do tego nieszczęsnego sklepu na E. prosząc w duchu, żeby dotarła faktycznie, a nie wirtualnie ;). Troszkę jestem rozczarowana tym, że Empik podejmując się sprzedaży książki charytatywnej traktuje ją po macoszemu. No ale w końcu biznes, to biznes...

piątek, 7 listopada 2014

"Kochając syna" - Lisa Genova


Rzadko czytam książkę, która porusza mnie tak jak ta. Rzadko płaczę w poduszkę na długo po tym jak skończyłam. Rzadko nie potrafię zebrać myśli w jeden klarowny przekaz. Tym razem zostałam pokonana. Pokonana przez Lisę Genovę, która napisała o bliskim mi temacie w przejmujący sposób. Jestem nauczycielem–terapeutą w przedszkolu i klasach młodszych, moją wielką pasją poza czytaniem jest praca. Ale nie ta „zwykła” w grupie, tylko godziny terapeutyczne z dzieciakami. Temat autyzmu jest mi szczególnie bliski, dzięki mojej wspaniałej koleżance-mentorce, która na ten temat wie chyba wszystko, a jeśli nie wszystko, to bardzo niewiele jej brakuje. Dzięki Kasiu J

Ale wróćmy do książki. Wydawałoby się, że to historia jakich wiele…ot autyzm, tudzież chore dziecko i dwie kobiety ze swoimi problemami. 
Otóż nie. Dla mnie ta historia jest wyjątkowa i taką pozostanie. Po pierwsze Anthony z zamiłowaniem do odcieni bieli. Po drugie Oliwia, która widzi głównie szarość. Po trzecie Beth, która chciałaby mieć w życiu pastelowo (takie same bluzeczki w jasnych barwach, idealne zdjęcia w ramkach), a ma ostre, krzyczące, wyraziste kolory, od żółci radości, po czerń żalu i czerwoną zdradę.  Obie kobiety, tak bardzo się od siebie różniące, które właściwie się nie znają, a szukają odpowiedzi na to samo pytanie. Między nimi Anthony w swoim świecie nieidealnie okrągłych kamyków, o wielu odcieniach bieli. W świecie liczb, w świecie rządzonym przez Zasadę Niezmienności i Zasadę Zależności, pogubiony w swoim mózgu, który jednak wie więcej niż niejeden dorosły.


Lisa Genova zawarła w swojej książce wszystko co dobra lektura posiadać powinna. Przedstawiła całą gamę emocji, od radości po smutek i żal. Nakreśliła wyraziste postaci, które od pierwszych chwil wzbudzają nasze zaufanie. I przede wszystkim zawarła pytanie. Pytanie na które szuka się odpowiedzi, które z każdą stroną jest coraz wyraźniejsze. A kiedy w końcu pojawia się odpowiedź, okazuje się zaskakująco oczywista, a jednocześnie bardzo trudna.  Autorka poruszyła we mnie każdą cząstkę duszy. Sprawiła, że nie tylko doceniłam swoje życie i swoją rodzinę, ale też na nowo spojrzałam na dzieciaki z którymi pracuję. Pokazała, że nawet brak kontaktu, brak dotyku, przytulenia, spojrzenia w oczy nie oznacza braku miłości. Pokazała, że w małych gestach, takich jak wspólne patrzenie w niebo, czy układanie kamyków kryje się wielka moc. Oswoiła autyzm, śmierć, żal, zdradę. Otworzyła mi oczy na to, że każda zmiana nawet ta, która z pozoru wydaje się okropna i nie do przejścia, może przynieść coś dobrego. 
Szczęście, które można zgubić i odnaleźć. Radość z kontaktu z drugim człowiekiem, która znika w prozie codzienności. Marzenia, które zakopujemy niezauważenie. I miłość, która dla nas jest jednowymiarowa, warunkowa i gaśnie jeśli coś idzie nie tak, jak powinno. Wszystko to znalazło się w tej książce. Na to zwróciłam uwagę, a pewnie jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które dostrzegłby ktoś inny.
Książki Lisy Genovy rządzą się Zasadą Niezmienności. Są zawsze, niezmiennie dobre. Jeśli jeszcze nie czytaliście nic tej autorki, to najwyższy czas to zmienić. 

KONKURS - Magiczne drzewo. Cień Smoka



Pierwszy i oczywiście nie ostatni konkurs na Zapiskach. 

Złożyło się świetnie, bo przypadkowo dostałam drugi egzemplarz najnowszej części Magicznego Drzewa, więc postanowiłam podzielić się z wami. Wydawnictwo ZNAK poparło pomysł, zatem zaczynamy. Jako, że uwielbiam czytać, konkurs będzie literacki. 

Szczegóły poniżej w regulaminie:

1. Polub stronę Zapiski-fiszki na facebooku.
2. Polub posta z konkursem.
3. Na blogu w komentarzu, pod postem konkursowym, zostaw odpowiedź na pytanie:
Jakie byłoby Twoje magiczne drzewo? (opisz wygląd i właściwości drzewa i wszystko co przyjdzie Ci do głowy) max. 10 zdań.
4. Odpowiedź konkursową zaczynamy słowami: Moje magiczne drzewo...
a kończymy: Tak to widzę ja - (tu nick lub imię i nazwisko)
5. Konkurs trwa od 07.11.2014 do 14.11.2014 do 23.59.
6. Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od daty zakończenia konkursu na blogu w nowym poście.
7. Na adres do wysyłki czekam 3 dni, potem wybieram kolejnego zwycięzcę.
8. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.

POWODZENIA!

P. S. Zapytajcie dzieci jakie może być drzewo, one zawsze mają dobre pomysły ;)

czwartek, 30 października 2014

"Zamieszanie na sawannie, czyli dlaczego zwierz dziki łyka batoniki" - Dorota Kassjanowicz


Tym razem będzie coś o książce dla dzieci. Mój syn co prawda jest jeszcze malutki i niewiele czytamy, ale to nie przeszkadza matce-wariatce tworzyć mu wartościowej biblioteczki. Jak pisałam wcześniej z Targów w Krakowie skarbów przywiozłam kilka. Jest między nimi też nowa pozycja wydawnictwa Alegoria. Co tu dużo mówić, kupiłam i nie żałuję. 

"Zamieszanie na sawannie" jest historią o dzikich zwierzętach, które w obliczu zmian dokonały złych wyborów. A na sawannie zmieniło się wiele. Pojawili się turyści, a dla nich sklep i restauracja. Zwierzęta ogarnięte szaleństwem i najnowszymi trendami, zaczęły stosować różne diety i zmieniać styl życia. Co z tego wynikło? Czy warto próbować ślepo podążać za modą? Czy na pewno ktoś, kogo podziwiamy, jest lepszy od nas? 
Książka odpowiada na wiele aktualnych pytań. W zabawny i przede wszystkim jasny sposób przekazuje, co jest w życiu najważniejsze. Pomaga uwierzyć w siebie, pozbyć się kompleksów oraz docenić innych. 

Autorka urzekła mnie najbardziej przyczynami dla których dany zwierzak postanowił się zmienić. U wszystkich było to bowiem sugerowanie się zdaniem innych, które przecież niekoniecznie musi być dobre. Każdy z nas stara się uczyć swoje dzieci, aby nie patrzyły na innych, aby dostrzegały swoje mocne strony. Aby potrafiły zaakceptować siebie takimi jakie są. Moim zdaniem ta książka może pomóc nam rodzicom, pokazać dzieciom, że czy gruby, czy chudy, czy mały czy duży każdy jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. 
Pisząc o książce nie sposób pominąć szaty graficznej. Wydana jest pięknie, starannie przygotowana, w twardej okładce. A ilustracje, no cóż, skradły moje serce. Są proste, przejrzyste, a jednocześnie dopracowane, można rzec, że dopieszczone. Szczególnie urzekł mnie grubiejąco-chudnący kameleon Antonio i rzecz jasna motyl Stasiek. Zdecydowanie warto mieć tą pozycję w rodzinnej biblioteczce. 

Myślę, że książka zostanie przeze mnie nie raz przeczytana nie tylko w domu, ale i w przedszkolu i na zajęciach terapeutycznych z dzieciakami w młodszych klasach. Ma w sobie tyle bogatych treści, że można o niej mówić i mówić, co zamierzam niecnie wykorzystać. 

środa, 29 października 2014

„Cyrk nocy” Erin Morgenstern


„Cyrk nocy” – powieść, która pojawiała się na mojej drodze i znikała. Do tej pory było mi nie po drodze z kupieniem jej. Wreszcie mam i to jeszcze za połowę ceny! Zaczęłam od razu, porzuciłam wszystko inne. Rzadko sięgam po książki tego typu, więc nie mam przesytu, nie mam negatywnych odczuć i tym bardziej „Cyrk nocy” mi się podobał. 
Jest to opowieść o dwójce młodych magików Celii i Marcu, którzy bez swojej wiedzy, a tym bardziej zgody, zostali zobligowani do pojedynku na śmierć i życie. Oboje od wczesnego dzieciństwa zdobywali wiedzę magiczną od swoich nauczycieli, jednak każdy w inny sposób. Celia praktycznie, Marko z książek. Kiedy byli już gotowi zaczęła się walka, walka o panowanie nad cyrkiem snów, w którym niezliczone namioty pełne są niespodzianek. Jednak wszystko skomplikowało się gdy tych dwoje do tej pory obcych sobie ludzi, spotyka się i zaczyna odkrywać ile ich tak naprawdę łączy. 
Erin Morgenstern stworzyła niesamowitą opowieść, pełną magii i baśniowych wydarzeń. Postaci, które urzekają i na długo nie dają o sobie zapomnieć. Ale przede wszystkim, i chyba nikt mi nie wmówi, że jest inaczej, autorka ma niesamowitą wyobraźnię. Ona nie pisze. Ona maluje. Maluje przed nami obrazy, cóż z tego, że czarno-białe skoro mają tak wielką moc. Wszystkie opisy kolejnych namiotów Le Cirque des Revês zabierają nas w nieodgadnioną rzeczywistość, gdzie chcemy więcej i więcej. Czytanie o Cyrku Snów, było jak podróż do innego świata, gdzie wszystko o czym marzymy, jest na wyciągnięcie ręki. Każdy krok przynosi nowe doświadczenia i zaskakujące doznania. Ile w tej książce było zaskoczeń- zaskoczeń, w postaci mojego niedowierzania: Jak ona to wymyśliła? 
Magia, magia i jeszcze raz magia. Jest to książka, która na mojej półce będzie na honorowym miejscu. Może to moje zamiłowanie do książek dla dzieci. Może to fascynacja czarownicami sprawiła, że Cyrk urzekł mnie aż tak bardzo. Nie wiem. Wiem tylko, że jest to najpiękniejsza czarno-biała powieść o magii i miłości jaką udało mi się ostatnio przeczytać. 
Jestem jednym z revêurs – fanów, fascynatów cyrku. Jestem całkowicie zakochana w tej historii, która nie jest tylko opowieścią o walce dwóch potężnych magików, ale przede wszystkim jest historią o dwójce ludzi, którzy wbrew wszystkiemu odnajdują do siebie drogę. Jest też opowieścią o wolności i jej granicach, które czasem sami sobie wyznaczamy, ale też historią o realizacji marzeń, czasem nierealnych, wydawałoby się, że szalonych. 

W książce jest tyle urzekających opisów, że nie sposób się jej oprzeć. A jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany czy chce ją przeczytać, to może ten krótki cytat was zachęci. 
„Kiedy otwiera oczy, stoją na rufie statku pośrodku oceanu. 
Tylko, że statek jest z książek, na jego żagle składają się tysiące nakładających się na siebie stronnic i unosi się na morzu czarnego atramentu.
Całe niebo jest usiane światełkami, które są niczym gąszcz gwiazd jasnych jak słońce.”

Bardzo, bardzo polecam!

poniedziałek, 27 października 2014

Książkowy Woodstock - czyli Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2014




Przybyłam, zobaczyłam, wróciłam i przywiozłam ze sobą o wiele za mało! To moja główna konkluzja z Targów. 
Po wczorajszym powrocie powiedziałam sobie, że napiszę coś dziś. Jak ochłonę. I co? Ochłonąć nie mogę, a może nie chcę? W każdym razie, jestem zachwycona! Ale po kolei. 
Po przeczytaniu kilku relacji z czwartku, piątku i soboty i wskazówek od innych uzbrojona w cierpliwość i męża - tragarza, wybrałam się na Targi w niedzielę. dzień wcześniej pięknie wydrukowałam plany hali i spotkania. Oczywiście jak to ja zostawiałam je na stole, bo po co mi one!?
Cieszę się, że byliśmy z samego rana, bo zdążyliśmy na spokojnie - bez przedzierania się przez tłumy obejść wszystko zanim, na dobre zaczęła się targowa gorączka. Wypiliśmy też kawkę, ułożyliśmy plan, który chwilę potem upadł i obejrzeliśmy sobie wystawy, które cóż, faktycznie były symboliczne. 
Nie ukrywam, że jako matka - wariatka wydałam więcej pieniędzy na książki dla syna, które teraz kompletnie go nie interesują (ALE BĘDĄ!!!), niż na własne. W ogóle stoiska wydawnictw dla dzieci mnie pochłonęły. Udało mi się zdobyć cudne książki, które niebawem na blogu na pewno opiszę, z punku widzenia matki-wariatki, ale też nauczyciela-terapeuty, bo tego się nie da oddzielić. (Wiem, wiem dzieci nauczycieli są najgorsze, i takie tam... no cóż, byleby coś tam czytał... :P).
Moich zdobyczy mam sztuk 3 - nowe, plus 4 z wymiany organizowanej przez lubimyczytać.pl. Malutko... no cóż gotówka szybko wypływa, a bankomat nie chciał współpracować, mąż też pilnował cobym nie przesadziła (dostałam limit - wyobrażacie to sobie?!) jak przeczytam to też wrzucę. 

Z przyjemności kolejnych: miła pogawędka z M. Stuhrem, o nagrywaniu "Jedwabnika" ( "Wołaniem kukułki" nas kupił, więc każdą następną część zamierzam wysłuchać, a nie przeczytać) i spotkanie z dziewczynami z Prószyńskiego! Bardzo, bardzo miłe! Ach i bym zapomniała o spotkaniu z autorką nowej książki Poławiaczy Pereł Aidą Amer.. ale o niej mam nadzieję wkrótce będzie szerzej. 
Poza tym, że czas naglił (Radosław-Śmiechosław czekał w domu), fundusze wyszły zbyt szybko, a tłumy nie pozwoliły mi na spokojne delektowanie się zapachem książek. Ale wącham dzisiaj!!! To właśnie to miejsce jest moim Woodstockiem i będę tam wracać co rok!
Ach i jeszcze porażka tego roku (moja- nie Targów), nie byłam na stoisku Świata Książki, mimo że to moje ukochane wydawnictwo. jak to zrobiłam? Nie mam pojęcia! ;)

niedziela, 19 października 2014

"Piąta aleja, piąta rano" - Sam Wasson, czyli Śniadanie u Tiffany'ego od podszewki

Czekałam na tą książkę, polowałam na nią i za każdym razem coś mi przeszkodziło w jej zdobyciu. Wreszcie mam. Moje oczekiwania co do niej były ogromne, bo po pierwsze Śniadanie u Tiffany'ego jest moim ulubionym filmem na chandrę. Po drugie książka Trumana Capota, zrobiła na mnie swego czasu wrażenie. Po trzecie zastanawiałam się jak można napisać !ciekawie! o kręceniu filmu.

Już od pierwszych stron dałam się całkowicie wciągnąć w historię. Nie było ani chwili nudy, znużenia czy niechęci do dalszego czytania, Mimo, że w książce jest ogrom nazwisk, tych znanych i mniej znanych, mnóstwo postaci z świata filmu, biznesu i tak zwanych wyższych sfer ameryki lat
50-tych i 60-tych to czytało mi się na podziw dobrze. Zazwyczaj w takich sytuacjach gubię się kto z kim, po co, dlaczego i porzucam niedokończoną książkę, Tu jednak było inaczej. Coraz bardziej wciągałam się w wzajemne zależności. Coraz mocniej interesowało mnie dlaczego Edith Head - jedyna licząca się i najważniejsza projektantka kostiumów w Hollywood została odsunięta od projektowania strojów dla Holly Golightly. Z każdą stroną byłam mocniej zaskoczona relacjami na planie filmowym i poza nim. Kto by przypuszczał, że Georg Peppard był taki snobem? Przecież w filmie całkiem mnie kupił... ;) Niesamowite, że Truman Capote nie miał nic wspólnego z filmem, poza tym, że sprzedał do niego prawa. No i oczywiście Holly-Audrey, cudowna, wspaniała. Wzór cnót. Klasa sama w sobie. Kobieta, dla której zjedzenie drożdżówki na potrzeby filmu było problemem. Kobieta, która zmieniła mentalność amerykanów swoją małą czarną i swobodnym stylem. Jak tu jej nie kochać?

Książka spełniła moje wszystkie oczekiwania, a nawet jeszcze więcej. Napisana lekkim językiem, z mnóstwem anegdot, które wywołują uśmiech na twarzy w czasie czytania. Autor potrafił pokazać, że jest niezwykle błyskotliwym i inteligentnym mężczyzną. Powołuje się na wiele źródeł, zaznacza mnóstwo przypisów, które jeszcze na końcu książki rozbudowuje, a jednocześnie pisze historię w taki sposób, że czyta się ją jak dobrą powieść. Niewątpliwie napisanie książki o filmie który jest klasyką kina, o artystach go tworzących było wyzwaniem, któremu trudno sprostać. Moim zdaniem Sam Wasson wyszedł z niego obronną ręką. Książka jest wartościowym źródłem wiedzy nie tylko na temat filmu, ale także, a może przede wszystkim na temat Ameryki lat 50-tych i 60-tych. Jak dla mnie pozycja obowiązkowa, dla wszystkich fanów Audrey Hepburn, Śniadania u Tiffany'ego i Hollywood.

niedziela, 12 października 2014

"Szczęście za progiem" Manula Kalicka

Książka kupiona nad morzem. Kupiona nie bez powodu... bowiem, Małgosia Warda z którą spotkałam się w Gdyni, żeby przeprowadzić wywiad dla klubu Kobiety to Czytają, a który to wywiad już niebawem zagości w sieci i oczywiście na blogu, zadała mi pytanie: Jakich polskich współczesnych autorek czytam książki? I tu wpadka, bo nie mogłam sobie przypomnieć, co ja też ostatnio polskiego czytałam... no istna czarna dziura. Bo, że Terakowską kiedyś ubóstwiałam, to łatwo było mi przytoczyć. A cóż, z współczesnych pisarek polskich nie mam na razie ulubionej, zatem po instrukcjach Małgosi, i usilnych staraniach, żeby zapamiętać wymienione przez nią nazwiska następnego dnia pobiegłam do księgarni. I tam istne szaleństwo, (jakby zwykle było inaczej ;)), ale uznajmy, że tym razem było jeszcze gorzej... więc z 5 wybranych autorek chciałam jedną. Padło na Manulę Kalicką. Pomyślałam, jestem na wakacjach, więc chcę coś wakacyjno - lekkiego. 
Wzięłam "Szczęście za progiem" i uradowana ruszyłam na plażę...
Książka opowiada historię Małgosi, dziewczyny z Jagniątkowa, małej wsi w której nie ma żadnych perspektyw na życie poza wyjściem za mąż, a i to okazuje się sprawą niełatwą. Zatem Małgosia zainspirowana losem muchy rusza w szeroki świat, czyli do Warszawy. Tam poznaje całą plejadę osobistości, od chodnikowych żuli, poprzez melomanów i muzyków, aż do osób z showbiznesu. Jej życie zmienia się o 180 stopni. Jednak nie jest to zmiana prosta, łatwa i przyjemna, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zmiana wymagała od Małgosi mnóstwo pracy i samozaparcia, ale też był w tym łut szczęścia, którego nie może zabraknąć. 
Po przeczytaniu książki od razu narzuca się skojarzenie, że jest to klasyczny Kopciuszek, Pretty Women w polskim wydaniu. Ale czy na pewno? Myślę, że oceniając tą pozycję tylko z tej perspektywy bardzo bym ją skrzywdziła. 

Manula Kalicka potrafiła zbudować tak wiarygodną historię, że czytając ją cały czas żyłam życiem bohaterki. Ludzie, których spotykała na swojej drodze Małgosia byli tak realni, jakby stali tuż obok. Przemyślenia bohaterki, jej rozterki, radości i smutki, wszystko to sprawiało, że Małgosia od pierwszych stron była mi bliska. Jej wiara w sukces, ale też ogrom pracy jaki włożyła, by dotrzeć do celu sprawił, że jest to dla mnie książka motywująca. Motywująca do działania, do zmiany, pokazująca, że nawet z największego dołka można wyjść, tylko trzeba bardzo, bardzo się starać i mieć niezłomną nadzieję w zwycięstwo. Kolejnym mocnym atutem książki jest jej zakorzenienie w polskości. Typowo polski klimat powieści wciągnął mnie bez reszty. Jednym słowem zostałam kupiona. 
Autorka sprawiła, że klasyczny Kopciuszek stał się dla mnie książką o ciężkiej pracy, dążeniu do celu i niezachwianej wierze w siebie. Jest to książka ciepła, optymistyczna, zawierająca pokaźną dawkę dobrego humoru. Manula Kalicka jak najbardziej nadaje się jako autorka, którą warto zabrać ze sobą na wakacje, a i nie tylko. Manulę Kalicką warto mieć w swojej biblioteczce, kiedy dopada nas chandra i zwątpienie w swoje możliwości. A może kiedy w szary, deszczowy dzień chcemy po prostu zapomnieć o swoich problemach...
Dziękuję Małgosiu za inspirację! 

sobota, 11 października 2014

"Dziewczyna nie może czytać takich rzeczy bez szminki."


No cóż, jak na prawdziwego maniaka książek uzależnionego od czytania przystało znowu zrobiłam książkowe zakupy!!! Do tego doszła jeszcze pozycja wygrana w konkursie, czyli "Więcej czerwieni" Katarzyny Puzyńskiej...
Cudne są takie stosiki, cudna jesień nam się zrobiła za oknem, cudnie się czyta wieczorami, prawda?
Stosik zaczynam od wyczekanej książki (o moim ulubionym filmie na chandrę) "Piąta aleja, piąta rano" i cóż znowu oglądam "Śniadanie u Tiffany'ego" ;)

niedziela, 5 października 2014

"Dobry ojciec" - Diane Chamberlain...no cóż

Kolejna pozycja w klubie Kobiety to Czytają. Wyczekana, rozreklamowana, polecana. 
Czekałam jak wszyscy, ale obiecałam sobie, że będzie to moja pierwsza książka przeczytana na czytniku, więc czekałam dłużej niż inni, bo e-book ukazał się mniej więcej miesiąc po premierze książki tradycyjnej. Kiedy tylko się pojawił od razu go zakupiłam i rozpoczęłam mozolny? proces czytania. 
Dlaczego mozolny? zapytacie. Otóż, nie jest to moja pierwsza książka Diane Chamberlain. Wiedziałam czego się spodziewać, ale liczyłam na to, że mnie zaskoczy. Niestety, przeliczyłam się. Nie powiem, że jest to zła pozycja, bo po pierwsze zła nie jest! A po drugie zakładam, że większość osób, które czytują Diane, by mnie za to zlinczowała ;). Z drugiej strony, to moja subiektywna opinia,  więc chyba mam do niej prawo, prawda???
Zatem kolejna pozycja Diane w mojej biblioteczce i zaczynam się zastanawiać czy jest sens kupować następne... dlaczego? 
No cóż, lubię książki z wieloma narratorami - wpisuje się prawda? 
Lubię książki z zmieniającą się perspektywą czasową - znowu pasuje. 
Lubię książki nieoczywiste - i tu zgrzyta. 
Niestety Diane mnie nie zaskoczyła, jest to kolejna jej książka, która od pierwszych rozdziałów była przewidywalna. Nie wiem, może jestem na nią zbyt błyskotliwa ;), a może po prostu autorka za bardzo sugeruje rozwiązanie sytuacji i ciągnie je bez dramatycznych zwrotów? Nie potrafię do końca określić co jest tego przyczyną, bo jak na razie wszystkim "Dobry ojciec" się podobał. A ja, no cóż... Nie byłam pozytywnie rozczarowana, nie byłam zachwycona. Ot kolejna przeczytana lektura, a właściwie przemęczona, bo poza ostatnim rozdziałem, który wchłonęłam, (bo czekałam, aż mnie zaskoczy!) to czytałam ją z przerwami. Ot, zwyczajnie nie miałam potrzeby szybkiej kontynuacji lektury. 

Ale, żeby nie było tak hejtersko, są też PLUSY: książka jest napisana przyjemnym, prostym językiem. Jak zwykle u Chamberlain ładnie pokazana jest psychologia postaci, ich emocje, rozterki, trudne wybory i ich konsekwencje. Retrospekcje pozwalają na lepsze poznanie pobudek bohaterów i sprawiają, że lektura nabiera swoistego charakteru, jak na Chamberlain przystało. Generalnie problem jak zwykle jest rozłożony na części pierwsze, co należy do niewątpliwych atutów autorki. Jak do każdej poprzedniej książki znowu widać, że przygotowała się merytorycznie i nie można zarzucić jej nieścisłości, niespójności czy nierzetelności w pokazanej rzeczywistości i budowie postaci. Co należy docenić, bo na pewno kosztowało ją to ogrom włożonej pracy. 
Zatem dla mnie "Dobry ojciec" lekturą był przeciętną, ale nie ze względu na to, że był słaby - co to, to nie! Ze względu na to, że jestem zbyt przewidującą czytelniczką. Jednak polecam, jako odskocznię od codzienności, a następnie chwilę refleksji nad pytaniem: Co to znaczy być dobrym rodzicem? I czy dobre chęci zawsze wystarczą? 

wtorek, 9 września 2014

"Miasto z lodu" Małgorzata Warda - recenzja przedpremierowa, pofilmowa

Pewnego pięknego dnia okazało się, że wygrałam konkurs w Klubie Kobiety to czytają. I to nie byle jaki konkurs, bo walczyłyśmy o zagranie u boku Magdy Kumorek w filmie promującym nową klubową książkę "Miasto z lodu" pani Małgorzaty Wardy. Wielka radość, wielkie oczekiwanie, wielkie przygotowania. Częścią tych przygotowań było przeczytanie książki pani Małgorzaty, więc dostałam, ale nie książkę, nie e-booka...dostałam wydruk. 


Od pierwszych stron, co ja piszę? Od pierwszych zdań historia wciągnęła mnie niczym wir w wezbranej rzece. Dziecko zasypiało, a ja czytałam angażując się coraz bardziej w losy Teresy i Agaty, które przyjeżdżają do górskiego miasteczka, aby tam zacząć swoje życie z czystą kartą. Czy im się to udaje? Czy było warto porzucić dotychczasowe miejsce zamieszkania? Czy matka i córka poradzą sobie z czekającymi je przeciwnościami? Na te i mnóstwo innych pytań pojawiających mi się z każdą kolejną stroną w głowie odpowiadałam sobie podczas czytania. Autorka w roli narratora obsadziła Agatę, co jak dla mnie było strzałem w dziesiątkę. Możliwość wejrzenia w myśli dziewczynki i zobaczenie jej oczami trudnej sytuacji, w której się znalazła, było niesamowitym przeżyciem. Cała historia budowała napięcie, do ostatniej strony nie miałam pewności jak się skończy. I tu wielki ukłon dla autorki, bo ostatnio wszystkie czytane przeze mnie tytuły były przewidywalne. Pozycja porusza jednocześnie kilka ważnych i trudnych tematów.
Jest to książka o rodzicielstwie, o miłości matki do córki i córki do matki. Książka o chorobie psychicznej - afektywnej chorobie dwubiegunowej, chorobie która podstępnie się ukrywa, by uderzyć w najmniej odpowiednim momencie, chorobie, która nie pozwala na normalne funkcjonowanie w codziennym życiu. Jest to również książka o początkach, o próbie budowania nowego życia, próbie zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu, próbie przełamywania barier międzyludzkich, próbie przezwyciężenia zawiści, nieufności i stereotypów. Jest to książka o wpływie jaki inni ludzie świadomie, bądź nieświadomie, mają na nasze życie. Książka o sile internetu i telewizji, o tym, że wszechobecne media potrafią zniszczyć człowieka, bez jego zgody, a nawet wiedzy. 

Nie będę powielać tego co można przeczytać na stronie wydawnictwa i w opisie samej pani Małgorzaty. Książka jest niewątpliwie warta przeczytania i chwili zadumy nad rodzącymi się po jej lekturze pytaniami. Dziękuję zatem za możliwość wcześniejszego zapoznania z tą pozycją i polecam wszystkim, którzy nie boją się trudnych tematów. 

poniedziałek, 8 września 2014

"Za jakie grzechy?" - Anna Karpińska, czyli czy warto dostać spadek?


Książkę wygrałam w konkursie i z ciekawością czekałam aż pojawi się u mnie w domu. Wcześniej nie czytałam innych pozycji pani Anny Karpińskiej, więc w żaden sposób nie mogłam się przygotować na to co mnie czeka. A okazało się, że czekało całkiem sporo. 

Bohaterką powieści jest Alina, psychoterapeutka pozostawiona przed ołtarzem przez swojego niedoszłego męża. To wydarzenie sprawiło, że całe jej dalsze życie nabrało zupełnie innego wymiaru. Przede wszystkim zmaga się ona z chorobliwą wręcz obawą kolejnego porzucenia, więc sama odrzuca kolejnych kandydatów na męża, a tym samym pozbawia się szansy na stabilizację, której jednocześnie szuka. Co jakiś czas jej życie wywraca do góry nogami kolejne rozstanie, po których zawsze leczy zbolałe serce u wujostwa za miastem. Ciocia i wuj są jej bliżsi niż rodzice i znalazła u nich swój azyl. Jednak pewnego dnia wuj umiera i okazuje się, że to właśnie Alina zostaje jego spadkobierczynią. Niestety nie jedyną... 

Moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Karpińskiej okazało się niezwykle przyjemne. Historia momentami smutna, kiedy indziej zabawna i optymistyczna porwała mnie na kilka godzin. Mimo, że rzadko zdarza mi się czytać przy jedzeniu, tu nie mogłam się oprzeć. Perypetie Aliny, jej koleżanki Moniki, a także przystojnego Tomasza sprawiły, że chciałam jak najszybciej dotrzeć do końca. Podoba mi się, że nie wszystko się dobrze skończyło. Podoba mi się wprowadzenie wątku przestępstwa finansowego. Podoba mi się Alina - od pierwszych stron wydawała mi się sympatyczna i w pełni rozumiałam jej postępowanie. Jest mi bliska z tą swoją nieustępliwością, przekorą i potrzebą udowodnienia innym swoich racji. Mam tylko jedno, malutkie ale... nie pasowała mi mała Andrea, zbyt piękna i zbyt łatwo weszła w życie Tomasza. Ale, to ale jest takie malutkie, że prawie wcale go nie zauważam. ;)
Mogę sobie pogratulować wygranej w konkursie, bo było warto. Spotkanie z twórczością pani Anny Karpińskiej zaliczam do udanych i zamierzam odbyć kolejne.  

niedziela, 29 czerwca 2014

"Słodka zemsta" - kolejna Leniwa Niedziela


Kolejna pozycja z serii Leniwa Niedziela, którą mam przyjemność posiadać. Książka opowiada historię trzech kobiet po czterdziestce, które spotykają się na 25-leciu matury. Najpierw opowiadają sobie jak fantastyczne mają życie, co niestety mija się z prawdą. Dopiero suto zakrapiany wieczór sprawia, że prawda wychodzi na jaw, a przyjaźń z liceum ożywa na nowo. Okazuje się, że wszystkie zostały skrzywdzone przez mężczyzn z którymi wiodą swe życie. Im więcej butelek szampana, tym bliżej im znowu do siebie, a w głowach rodzi się plan, aby wreszcie wziąć sprawy we własne ręce i dać facetom popalić.


Ellen Berg napisała prostą powieść, w której nic nie zaskakuje, jednak czyta się ją niemal jednym tchem. Zasługę tu zbiera prosty język i banalna fabuła, a nie fascynująca historia. Autorka narratorem uczyniła jedną z bohaterek – Evi, kurę domową zastraszoną przez męża tyrana. Postać ta mimo, że ciepła i sympatyczna nie wzbudza jednak większych emocji. Kolejne dwie panie, jakoś też nie wzbudziły mojego entuzjazmu. Postaci i ich role są jasno przedstawione, nie ma tu niedomówień, brak jakiejkolwiek tajemnicy. Wszystko w książce jest podane na tacy, zarówno przyczyny jak i rozwiązania problemów czterdziestolatek. Pomysły pań wydały mi się bardzo wyimaginowane i naciągane, ale może jest to spowodowane tym, że one żyją w Berlinie, a nasza rzeczywistość jest jednak trochę inna. Może też skala ich bogactwa nie przemówiła do mojej osoby, bo żyję na innym poziomie. Koniec również niczym nie zaskakuje, wręcz ocieka szlachetnością i tanim łzawym romansem z baśni dla małych dziewczynek. 
Szczerze mówiąc jest to pierwsza z pozycji Leniwej Niedzieli, która mnie nie zachwyciła. Nie mogę powiedzieć, że nie wpisuje się w konwencję serii, która ma być przeznaczona na leniwe spędzenie popołudnia z książką, jednak jak do tej pory każda z przeczytanych przeze mnie pozycji zrobiła na mnie wrażenie, sprawiła, że przez chwilę zastanowiłam się co robiłabym w danej sytuacji. Niestety tą książkę muszę zaliczyć do lekkich czytadeł, bez głębszego dna i z przykrością stwierdzam, że jestem rozczarowana. 

sobota, 21 czerwca 2014

Pierwsza wklejka - Sześć córek - Małgorzata Szyszko-Kondej

Jako wielka fanka serii Leniwa Niedziela musiałam nabyć "Sześć córek", kiedy tylko miały premierę. Przeczytanie zajęło mi trochę czasu, minęło już też sporo od kiedy skończyłam, jednak moje odczucia co do tej pozycji są nadal pozytywne.

"Sześć córek" to historia sześciu kobiet w różnym wieku, od sześćdziesięciolatki po dziewiętnastolatkę. Sześć spojrzeń na życie, na otaczający świat, sześć nieszczęśliwych miłości i sześć prób zrozumienia swoich emocji. Kobiety łączy jeden ojciec, który na łożu śmierci wysyła do nich listy i przekazuje im skarb. Co jest tym skarbem? Czy warto rozgrzebywać stare rany? Czy nieobecny ojciec ma jakiś wpływ na życie swoich córek? Na te pytania odpowiada autorka w świetnie napisanej książce. 

Małgorzata Szyszko-Kondej stworzyła wspaniały przegląd kobiecych myśli, ich wyborów, dróg życiowych i rozdroży przed którymi stają. Każda z kobiet ma inne doświadczenia, a jednocześnie wszystkie są takie same. wszystkie pragną miłości i akceptacji, ciepła i zrozumienia. W każdej z nich odnajdziemy cząstkę siebie. Dla mnie najbliższą postacią była Milena, młoda zbuntowana kobieta szukająca swojego miejsca w życiu. I choć była mi bliska emocjonalnie i całkowicie rozumiem jej rozterki i problemy, to jednak inna z nich zapadnie mi w pamięci, jako osoba niezłomnej wiary i ogromnej odwagi - Agnieszka, matka trójki dzieci walcząca o szczęście dla siebie, Tomka, Donka i Lenki. 
Autorka potrafiła stworzyć sześć różnych światów i każdy z nich opisać w kilkudziesięciu stronach, tak wyraziście, że czujemy jakbyśmy chodzili z daną bohaterką krok w krok, ramię przy ramieniu. Smaczku lekturze dodawały momenty przenikania się światów bohaterek, które pokazują, że z pozoru obce sobie osoby mają wpływ na nasze życie i nasze wybory. 
Jednym rozczarowaniem podczas lektury był jej zakończenie, zbyt przewidywalne, zbyt słodkie, wręcz cukierkowe. Wolę jednak małe niedopowiedzenia, lekką niepewność niż romantyczny happy end. Jednak jeśli szukacie niezobowiązującej lektury, którą można w każdym momencie odłożyć, a potem z przyjemnością do niej wrócić. książki na typową "leniwą niedzielę" to jak najbardziej polecam.