czwartek, 31 grudnia 2015

Przeczytane w 2015 roku...

Liczyłam, liczyłam i się doliczyłam. Nie jestem pewna czy coś mi nie umknęło, ale trudno. Oto lista moich książek roku 2015. Sama jestem zdziwiona! Czuję się jak książkowa księżniczka! :D


1. „Krawcowa z Madrytu”
2.       „Już czas”
3.       „Macocha”
4.       „Nie odchodź”
5.       „Tajemnica dziewczyny z kapeluszem”
6.       „Kochanek pani Grawerskiej”
7.       „Pierwsza na liście”
8.       „Księżyc nad Bretanią”
9.       „Sekret O’Brienów”
10.   „Najpiękniejsza na niebie”
11.    „5 sekund do Io”
12.   „Fonsito i księżyc”
13.   „Maminsynek”
14.   „Szkoła żon”
15.   „Pensjonat marzeń”
16.   „Milaczek”
17.   „Moralność pani Piontek”
18.   „Jak oddech”
19.   „Lubię żyć”
20.   „Wzgórze Dzikich Kwiatów”
21.   „Napój miłosny”
22.   „I jak tu nie jeść”
23.   „Kasacja”
24.   „Rosół z kury domowej”
25.   „Minimalizm po polsku”
26.   „Kobiety niepokorne”
27.   „Po prostu bądź”
28.   „Sekta egoistów”
29.   „Papugi z placu d'Arezzo" E.E. Schmitt
30.   „Zaplątani”
31.   „Opowieść niewiernej”
32.   „Zamek z piasku”
33.   „Szczęście pachnące wanilią”
34.   „Chustka”
35.   „Położna 3550 cudów narodzin”
36.   „Krocząc wśród cieni”
37.   „Obietnica pod jemiołą”
38.   „Jaglany detoks”
39.   „Siedem życzeń”
40.   „Garść pierników, szczypta miłości”
41.   „Zaginięcie”
42.   „Czytuś odkrywa tajemnice, czyli skąd się biorą książki”
43.   „Książka której nie ma”
44.   „Motyl”
45.   „Szczęście na dzień dobry”
46.   „Drzwi do szczęścia”
47.   „Ukochany z piekła rodem”
48.   „Męża poproszę”
49.   „Bajki, które zdarzyły się naprawdę”
50.   „450 stron”
51.   „Sklep w Paryżu”
52.   „Dolina muminków w listopadzie”
53.   + kilka niedokończonych dokładnie 12 (gdybym je skończyła wynik byłby niezły!) 

Ach i jeszcze setki razy przeczytane książki dla dzieci mojego syna, oraz kilkadziesiąt przeczytanych w przedszkolu dzieciakom, ale to się chyba nie liczy, co?
Mam nadzieję, że nic nie pominęłam…
 Jestem z siebie dumna! A Wy?


poniedziałek, 28 grudnia 2015

Fashion books - "Wbrew sobie"?

 Obiecałam, że posty modowe inspirowane okładkami książek będą pojawiać się raz w miesiącu. Wiem, wiem, miały być co najmniej raz w miesiącu. :) Cóż, czas pędzi, a wszystko wymaga odpowiedniej oprawy i przygotowania. Ważne, że zdążyłam przed końcem grudnia! 

Mam dla Was propozycję związaną z książką "Wbrew sobie" K. Kołaczewskiej. 


 Lubię książki z ciekawymi okładkami to po pierwsze. 
Po drugie lubię otulić się ciepłym, długim swetrem. Ta książka moim zdaniem ma dość fajną okładkę. Plus za to, że nie ma na niej całej twarzy. Poza tym jest jedną z pozycji klubu Kobiety to czytają, którego książki po prostu zasługują na promowanie w każdy możliwy sposób! Natomiast ten sweter jest moim ulubionym tej zimy, mogłabym w nim chodzić cały czas. :)


(zdj. made by Adam & ja)

 Najważniejsza jest tu jednak kolorystyka. Uwielbiam zestawienie beżu i kolorów ziemi z mocnymi akcentami. Wyszły z tego takie zdjęcia... na ostatnim słońce robi cały klimat, prawda?

niedziela, 13 grudnia 2015

Pierwsze spotkanie dyskusyjnego klubu książki pod patronatem klubu Kobiety To Czytają

Jest takie miejsce na śląsku, które jeśli choć raz się w nim pojawicie nie da o sobie zapomnieć. Unoszący się tam aromat kawy będzie za wami chodził, aż do następnego razu, kiedy znowu się tam pojawicie... to miejsce to Kawiarnia "Weranda" w Goczałkowicach - Zdroju. Tam w sercu goczałkowickiego uzdrowiska, powstało miejsce które przyciąga nie tylko kuracjuszy. 
Właśnie tam 4 grudnia, spotkało się dziewięć cudownych kobiet, aby porozmawiać o książkach. Internetowy klub książki Kobiety To Czytają wyszedł poza wirtualny świat i zagościł w naszej okolicy.

Książki są magią, która pomaga zmierzyć się z rzeczywistością. Książki są mostem łączącym pokolenia. Książki są katalizatorem działania. Tak właśnie stało się z książkami z serii Kobiety To Czytają. Inicjatywa, która ma zrzeszać zakochane w słowie pisanym kobiety, zaczyna wpływać na rzeczywistość. Skłania do spotkań, rozmów, dyskusji i dzielenia się swoimi uczuciami. Sprawia, że z pozoru obce sobie osoby znajdują wspólny język.


Pierwsze spotkanie kobiet czytających z okolic podbeskidzia obfitowało w niespodzianki. Na początek przywitałyśmy się słodkim cukierkiem dołączonym do kartki powitalnej. Każda z nas powiedziała kilka słów o sobie, a nasza cudowna pani fotograf przygotowała dla nas mikołajkowe czapeczki. Dzięki nim nasze spotkanie nabrało wyjątkowego charakteru. Poznałyśmy się, wypiłyśmy genialna kawę, wzięłyśmy udział w sesji zdjęciowej. I najważniejsze zdecydowałyśmy, że pierwszą omawianą książką będzie "Miasto z lodu" Małgorzaty Wardy. Jedno spotkanie, a tyle się działo. Dziewięć kobiet, dziewięć osobowości i dziewięć zachwycających uśmiechów. Było wspaniale. Kolejne spotkanie w Nowym Roku. Mamy nadzieję, że aura sprawi nam niespodziankę i klimat będzie odpowiadał temu z omawianej książki...

Za zachwycające zdjęcia dziękujemy niezawodnej Agnieszce!

środa, 18 listopada 2015

Prezenty bez okazji

Musiałam, po prostu musiałam się wam pochwalić. Wiem, że Wy cieszylibyście się tak samo jak ja. Uwielbiacie przecież dostawać prezenty, prawda? A jeszcze prezenty bez okazji! 
Wiedziałam! Ja też to uwielbiam, zwłaszcza kiedy są to takie prezenty!


Tak, to jest właśnie mój prezent. 
Powieści historyczne są jedną z moich słabości od czasów liceum. Nie czytam ich namiętnie, ale przychodzą takie dni, że nic innego mnie nie interesuje. Tym bardziej kiedy bohaterkami są kobiety. Philippa Gregory tworzy piękne historie silnych kobiet zaplątanych w historyczne wydarzenia. Czasem właśnie takie opowieści stawiają mnie do pionu i pozwalają na nowo spojrzeć na moje życie. Takie powieści przypominają, że kobiety mają moc. Za to je właśnie kocham. 
I tak, cieszę się ogromnie z prezentu! (stąd w tym wpisie tyle wykrzykników) 
Ewa i Daria dziękuję! Nie dość, że będę miała co czytać całą zimę to jeszcze cudnie wyglądają na regale. Dzięki Wam jestem w mojej osobistej bajce. :) 


poniedziałek, 2 listopada 2015

Garść pierników, szczypta miłości - Natalia Sońska


Na rozruszanie bloga po długiej przerwie, poza konkursem mam dla Was jeszcze jedną propozycję. 
Już jakiś czas temu zamierzałam trochę zmienić formę wpisów i dziś mnie delikatnie poniosła wyobraźnia. Pomyślałam, że zaserwuję Wam prostą mapę myśli dotyczącą ostatnio pochłoniętej przeze mnie książki. 
Mam nadzieję, że pomysł się przyjmie. Ja nie zawsze mam czas na czytanie długich recenzji, a wszystkiego czego chcę się dowiedzieć o książce to:
- czy bohaterowie byli charakterystyczni, czy raczej mdli,
- czy była akcja, czy raczej opisy,
- czy warto,
- czy dobrze się czyta,
i wreszcie
- czy można ją do czegoś porównać, czy jest totalnie nowatorskim pomysłem.




Mimo, że premiera za dwa dni, ja przeczytałam już "Garść pierników, szczyptę miłości", którą wydała Czwarta Strona. Kupiłam na Targach w Krakowie. :) Tak, dla okładki - nic nie mówcie!
Jest to bardzo sympatyczna opowieść o poszukiwaniu miłości. Czego innego możemy szukać przed Świętami? Chyba tylko rózgi pod choinką ;).

Wspaniała, relaksująca, babska historia. Mnie się podobała. 
A Wy zamierzacie ją przeczytać?




A oto moja mapa:





niedziela, 1 listopada 2015

Co tam jesień...

Pomyślałam dziś będąc na spacerze z rodziną.

Co tam jesień! Obudź się!

Zatem jestem. To jest pierwszy krok do mojego przebudzenia. 
Post, który czekał na swój czas od sierpnia. 
Podobne będą pojawiały się cyklicznie co najmniej raz w miesiącu...
Roboczy tytuł: "Książkowa moda", ale to tylko pomysł. W związku z tym pomysłem mam do Was prośbę. Może pomożecie mi uaktywnić bloga, a przy okazji wymyślić nazwę dla postów tego typu? 

Ci którzy czytają wiedzą, że akcja Jestem mamą - czytam książki upadła, trochę przez moją niesystematyczność, trochę przez brak chętnych do zabawy i z jeszcze kilku innych powodów. Nie ma co płakać, bo oznacza to, że nagroda z akcji jest nadal do wzięcia. 

Zatem dla osoby, która wymyśli moim zdaniem najfajniejsze hasło obrazujące książkową modę, modę inspirowaną okładkami książek czeka "Za żadne skarby" Very Falski. 

Zapraszam do zabawy i kilku migawek z książką w tle, a właściwie w roli głównej. 

Zdjęcia made by Adam. :)




P.S. Na zgłoszenia nazwy postów czekam do 6. 11. 2015 r. Ogłoszenie wyniku nastąpi w najbliższy weekend, czyli 7-8. 11. 2015 r. Powodzenia! Napiszcie przy okazji, czy takie posty mają sens? ;)


sobota, 18 lipca 2015

"Rosół z kury domowej" Natasza Socha - recenzja przedpremierowa


Są takie książki o których nie wiem co napisać. Nie dlatego, że są słabe, wręcz przeciwnie. Są tak dobre, że brak mi słów, żeby dobrze oddać to co czułam w czasie ich czytania. Od śmiechu po łzy, od nadziei, po rozrywającą wewnętrznie złość i niezgodę na to co się właśnie dzieje. Mnóstwo emocji, mnóstwo przemyśleń, mnóstwo dobrej zabawy okraszonej inteligentną puentą. Ale zaczynając od początku to...
Natasza Socha, uwielbiana przeze mnie autorka powieści "Macocha" i "Maminsynek" dała szansę blogerom na przedpremierowe przeczytanie swojej najnowszej powieści "Rosół z kury domowej". Miałam szczęście, ogrom szczęścia, bo załapałam się na to wcześniejsze czytanie. Ale czytałam długo, cały tydzień. Dawkując sobie przyjemność, chciałam przedłużyć maksymalnie czas spędzony w świecie gotujących kur domowych. Wymagało to one mnie wiele samozaparcia i stanowczości, bo książkę czyta się, jak na Nataszę Sochę przystało, rewelacyjnie. Ba, tej książki nie trzeba czytać, ona czyta się sama. Sama dopomina się o uwagę, sama zamyka nas w swoich kartach i nie chce wypuścić. Skąd ten fenomen? Otóż Natasza Socha należy do osób obdarzonych cudownym, wyjątkowym darem. Dar ten polega na wnikliwym obserwowaniu rzeczywistości i serwowaniu jej w wykwintny sposób. Zna się na tym jak mało kto. Jest mistrzem w swoim fachu. Wirtuozem, który potrafi zaczarować świat i niczym pryzmat rozłożyć jeden wątek na wiele odcieni. Tworzy z tego zjawiskową tęczę, wachlarz kolorów od żółtej zazdrości po kojący, ezoteryczny fiolet.
"Rosół z kury domowej" jest analizą, a zarazem buntem przeciw patriarchalnemu układowi sił w małżeństwie. Ukazuje historię czterech kobiet, których ścieżki splatają się w odpowiednim i trudnym momencie życia. Każda z nich inaczej funkcjonuje w swoim toksycznym układzie małżeńskim. Każda z nich boi się przyszłości, a jednocześnie głęboko pragnie zmiany. Małe kroki, drobne decyzje i w końcu szalona odwaga pomogą im odzyskać wiarę w siebie, nabrać wartości we własnych oczach i uwierzyć, że mąż nie jest jedynym i nieomylnym odbiciem ich osób. Zwłaszcza mąż tyran, który obraża, nie zauważa, wyśmiewa, a nawet bije. Czy warto żyć w związku, który nas niszczy? Nie. Czy łatwo z tego związku się uwolnić? Też nie. Jednak da się, a sposobów jest wiele. Można na przykład ugotować rosół... nago.
Natasza Socha wspięła się na Mont Everest wnikliwej, sarkastycznej analizy związków małżeńskich. Choć analiza dotyczy też konkubinatów i wszelkich związków między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali. Wytknęła wszystkie wady, nie tylko mężczyzn. Także nas kobiet, które to same podajemy się na tacy do tego, aby zrobić z nas pokojówki, służące i kurtyzany w jednym. Po co to robimy i czy w ogóle warto? Na pewno warto przeczytać najnowszą powieść Nataszy Sochy i zastanowić się, jak nie dać się wmanewrować w bycie kurą domową, która koniecznie musi znać przepis na rosół.

Bo przecież...
"Nie chodzi o to by było idealnie w życiu. Idealnie jest nudno. Ważniejsze jest znalezienie równowagi w całym tym chaosie. Swojej własnej równowagi."  
                                                                              "Rosół z kury domowej" Natasza Socha 

czwartek, 16 lipca 2015

Radość, zazdrość i smutek, czyli dostałam książkę

Czekałam. Zawsze czekam, ale tym razem czekałam bardziej, intensywniej. Na każdą wygraną czy zakupioną książkę czekam, jak na choinkę i Święta. Czekałam z niepewnością, bo wiedziałam, że kiedy w końcu ją dostanę zaleje mnie fala emocji. Nie myliłam się, ale tego co się stało się nie spodziewałam...
Paczkę przyniosła mi moja chrześniaczka, listonosz lubi zostawić u nich nasze przesyłki. Radość - w końcu jest. Zobaczę co się kryje w kopercie i czy jest tak fantastyczna, jak wygląda na zdjęciach. Otwieram - zdumienie. Tak! Jest tak zachwycająca jak na zdjęciach! Do tego twarda oprawa - przepadłam. Szybkie przejrzenie obrazków - uwielbiam ten moment :). Nie jest sztampowo, nie jest cukierkowo, ciekawa kreska, nielukrowana. Podoba mi się!

I tu pojawia się zazdrość. Duża, rozpychająca się łokciami, krzycząca: Chwila! A ja! Ja też tak chcę! Nic na to nie poradzę, ona jest i już. Zazdroszczę tej książki, zazdroszczę każdej innej, zazdroszczę każdemu, komu się udało. Ale nie myślcie, że jest to zazdrość niszcząca, która przechodzi w zawiść, co to, to nie! To raczej zazdrość motywująca, dająca nadzieję, bo jeśli innym się udaje to może mi też...kiedyś...
Otrząsnęłam się po chwili z myślenia o tym, co być może kiedyś się wydarzy. Zaczęłam czytać. Czytałam, czytałam i strona za stroną rósł mój uśmiech. Jak mogłabym się nie uśmiechać, skoro dostałam gotowy przepis na książkę? Dostałam nadzieję, motywację i inspirację. Dostałam to i dużo, dużo więcej. Magiczna opowieść o książkach dla dzieci i dorosłych, dla małych i dużych, dla tych którzy wierzą w magię i dla niedowiarków. Historia dla każdego, kto ma w sobie choć iskrę ciekawości.
Jednak jest w tym wszystkim rysa, głęboka i brzydka. W końcu życie jest paletą barw i czarny też musi się tam znaleźć. Otóż ogarnął mnie smutek. Nie tylko dlatego, że książka się skończyła, choć to też, oczywiście. Ogarnął mnie smutek, bo zdałam sobie sprawę, że jeśli nie skorzystam z przepisu zawartego w książce zmarnuję tą świetną historię. Jest mi też smutno, bo nie znam osobiście autorki książki i mam tak daleko do Olsztyna. ;)
Ula gratuluję i dziękuję! Książka jest wspaniała pod każdym względem. Mam nadzieję, że to dopiero początek i niedługo przeczytam następną książkę autorstwa Urszuli Witkowskiej. :)
P.S. Dziękuję za dedykację. Postaramy się pamiętać o mocy wyobraźni! :)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Święto herbaty w Cieszynie


W każdy pierwszy weekend lipca już od kilku lat organizowane jest w Cieszynie Święto herbaty. Impreza odbywa się na Wzgórzu Zamkowym, w pięknym parku z którego możemy obserwować panoramę polskiego i czeskiego Cieszyna. Fascynaci herbaty, znawcy, wytrawni koneserzy, a także zwykli sympatycy tego napoju - tak jak ja, mają tam istny raj. Grupa pozytywnie zakręconych osób organizuje co roku festiwal, który zbiera coraz szersze grono fanów i zainteresowanych. 


Jednak Święto herbaty to nie tylko herbata. To także spotkania podróżnicze, na których można zanurzyć się w historiach opowiadanych przez odważniejszych od nas. Warsztaty podczas których poszerzamy swoją wiedzę, horyzonty, umiejętności, rozciągamy mięśnie i sprawdzamy odwagę (przejście po taśmach zawieszonych w różnych odległościach nad ziemią). Muzyka - rytmy orientalne, tak zwana muzyka świata, bębny, gongi, a nawet ukulele i śpiew w fontannie - mój syn był zachwycony. Strefa dziecka, gdzie dzieciaki mogą poznać inne kultury, rozwinąć się twórczo i spędzić kreatywnie czas. Ogródki - międzynarodowa polsko-czeska inicjatywa tworzenia ogrodów w mieście, w każdej nawet najmniejszej przestrzeni. Jestem zakochana w mini-ogródkach zrobionych w europaletach. Jestem na tak! Chcę taki zielnik, nie dlatego, że nie mam swojego, ale dlatego, że ten jest po prostu piękny. 

I w końcu ROZMOWA, bo Święto herbaty w Cieszynie jest dla mnie miejscem spotkania. Mam wrażenie, że to jest w tym wszystkim najważniejsze. Nie herbata, nie różne proponowane aktywności, nie kolejne atrakcje, ale właśnie spotkanie. Rozmowa, bycie razem, zbliżenie się do siebie ludzi z różnych światów. Połączenie wokół wspólnej idei prowadzące do otwarcia się na drugiego człowieka. Tego właśnie doświadczyłam na Święcie herbaty, a sama herbata była tylko, albo aż impulsem do kontaktu z drugim człowiekiem. Jest to cudowne miejsce, spokojne, przyjazne, nie narzucające się, takie w którym możemy być i nic więcej. Nikt nie wymaga od nas zaangażowania, nikt nie narzuca swojego punktu wiedzenia, nikt nie pogania. Święto herbaty jest najbardziej przyjaznym festiwalem rodzinnym na jakim byłam. Dzieci są wszędzie, są radosne, boso biegające po trawie, kąpiące się w fontannie. A najpiękniejsza w tym wszystkim jest tolerancja i akceptacja. Dobrze jest czasem pojawić się w miejscu, gdzie nikt nie ocenia i pozwala ci być kim chcesz. 
A książki? Oczywiście były. Było nawet miejsce oznaczone POCZYTAJ, z kartonem pełnym magazynów. Byli ludzie leżący na trawie z książkami, czytnikami. Były spotkania autorskie m. in. z Andrzejem Muszyńskim autorem książki Cyklon wydanej w czerwcu w Wydawnictwie Czarnym. 
Czy warto przyjechać do Cieszyna w pierwszy tydzień lipca 2016 roku? Na pewno! I warto wesprzeć organizację Święta herbaty, polubić na Facebooku i śledzić co ciekawego jeszcze może nas tam spotkać. Ja wrócę na pewno, może się spotkamy?

niedziela, 14 czerwca 2015

Jestem MAMĄ - czytam książki!

Namnożyło się ostatnio w internetach różnych akcji. A to zachęcanie do biegania, a to cała polska uczy się angielskiego, wszyscy się zdrowo odżywiają, nie mówiąc już o tym, że każdy powinien być pozytywnie nastawiony i pełen energii. Akcja, akcję goni. 
Otóż idąc za ciosem postanowiłam co następuje. Organizuję swoją akcję! 

Jestem MAMĄ - czytam książki!




Utworzyłam wydarzenie na Facebooku, klik -> Jestem MAMĄ - czytam książki! przyłącz się. Naszym zadaniem jest wypromować czytanie, jako formę relaksu dla wszystkich MAM. Namawiamy naszych mężów, partnerów, ojców dzieci, żeby w każdy weekend zajęli się dzieckiem/dziećmi choć przez godzinę (jest to czas minimalny, staramy się maksymalnie go wydłużać i przenosić na dni powszednie).
Godzinę tą wykorzystujemy na czytanie. Nie moje drogie, nie sprzątamy, nie pierzemy, nie gotujemy, nawet nie czytamy dzieciom! CZYTAMY sobie! Z kawą i ciasteczkiem, owocem czy co kto lubi. 
Spokój, książka i my. 

Tym sposobem realizujemy kilka celów:
- angażujemy płeć męską do ojcostwa, lub intensyfikujemy to zaangażowanie
- uczymy dzieci i męża/partnera, że MAMA też ma czas dla siebie
- odpoczywamy
- ukulturalniamy się literacko
- bierzemy głęboki oddech i częściej się uśmiechamy (po seansie książkowym).

Na zachętę do wzięcia udziału w akcji mam dla Was nagrody:
> "Za żadne skarby" Very Falski
> zakładki decoupage z wybranym motywem
> podkładki pod kubek decoupage z wybranym motywem
> ręcznie malowaną torbę bawełnianą z hasłem Jestem MAMĄ - czytam książki!
> plus ewentualne niespodzianki, które być może pojawią się w trakcie trwania akcji.

Regulamin:
1. Klikamy lubię to na stronie Zapiski-fiszki na Facebooku
2. Klikamy wezmę udział w wydarzeniu Jestem MAMĄ - czytam książki!
3. W wydarzeniu w jednym poście! wklejamy dwa zdjęcia - pierwsze jak dziecko nas "okupuje" kiedy czytamy i drugie, kiedy już mamy czas dla siebie, czyli bez dziecka (większa ilość będzie usuwana). przykład powyżej i poniżej :)
4. Oznaczamy zdjęcia #jestemMAMĄczytamksiążki
5. Zapraszamy znajome mamy do akcji.
6. Zapraszamy tatusiów do akcji, żeby wiedzieli o co chodzi!
7. Dobrze się bawimy i czekamy na niespodziewane nagrody.
8. Akcja trwa od 14.06.2015 r. do końca wakacji tj. do 31.08.2015 r.

Zapraszam serdecznie i mam nadzieję, że efekt będzie zdumiewający!


sobota, 13 czerwca 2015

Natasza Socha lekiem na całe zło?


Każdy z Nas ma czasem gorszy dzień. Czasem jest jeden taki w miesiącu, czasem więcej, ale niezaprzeczalnie KAŻDEMU takie dni się zdarzają. Co wtedy? Jak sobie poradzić z całym złym światem, który sprzysiągł się żeby Nas wykończyć? Czy jest jakiś uniwersalny, genialny i świetnie działający magiczny środek? Ja wytrawny, zabiegany książkocholik mówię Wam, że jest! 
Uwaga, uwaga! 
Tam, ta tra, tram! 
Przedstawiam Wam jedyną w swoim rodzaju, błyskotliwą, wnikliwą i przede wszystkim optymistyczną autorkę książek, które sprawią, że Wasz świat zmieni się na lepsze.
Natasza Socha - autorka, która potrafi przedstawić rzeczywistość w krzywym zwierciadle tak, żebyśmy zamiast płakać nad głupotą innych zaśmiewali się do łez. I nie są to żadne naciągane banały! Płakałam ze śmiechu, wybuchałam niepohamowanym chichotem wzbudzając zainteresowanie wszystkich domowników, rechotałam jak wariatka.
Jestem pod ogromnym wrażeniem umiejętności jakie posiada Pani Natasza. Jej wnikliwe obserwacje otaczającej rzeczywistości są podane w znakomitym stylu, pełnym kąśliwych uwag, sarkastycznych opisów i ironicznego wydźwięku całości. Uwielbiam czytać książki ludzi inteligentnych, z wybitym poczuciem humoru. Rzadko zdarza mi się natrafić na takie perełki. Pani Nataszo biję pokłony, za język, za styl, za podejście do świata. Dziękuję! Bo sprawia Pani, że kiedy otoczenie mówi mi zdecydowane NIE! to Pani książki pozwalają złapać dystans i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. 


"Macocha" - dziennik, pamiętnik trzydziestolatki, która musi się zmierzyć z byciem macochą dla nastoletniej dziewczyny. Świetne studium postaci, genialne ujęcie myśli i czynów, rozdźwięk między "myślę, że jutro ją zabiję..." a "dobrze, pójdę z nią na zakupy" jest wybornie przedstawiony. Kocham tą książkę! A nowa wersja "Baśki" Wilków powaliła mnie na kolana.
"Maminsynek" - dorosły facet, jego mamusia i kobiety jego, a raczej ich życia. Nie mogę podsumować inaczej jak "mistrzostwo". Facet, który ubóstwia swoją matkę i zrobi dla niej wszystko (to niby dobrze - jak traktuje matkę, tak będzie traktował Ciebie - powtarzają stare, mądre kobiety) do tego jest niesamowicie przystojny i inteligentny. Mieszanka wybuchowa, która zawróci w głowie każdej, która go spotka. Do tego  Amelia, która wszystko zniesie, wszystko przetrzyma, byle tylko go zatrzymać. I zakończenie, które sprawia, że chce się krzyknąć: No nie! Masakra!
Czekam na kolejną książkę, już jestem pewna, że będzie równie dobra jak poprzednie.
Jeśli jeszcze zostanie wydana w TYM Wydawnictwie (Filia!) to mogę być pewna, że znowu się zakocham w okładce. No cóż, przyznaję - jestem wzrokowcem, a okładka robi mi książkę. A To Wydawnictwo ma całkiem, całkiem okładki... i ogólnie jakoś tak ich lubię. (Ach! wydają przecież Genovę! - wszystko jasne:). 
Dziękuję Wydawnictwu FILIA za egzemplarz "Maminsynka"!

czwartek, 21 maja 2015

Nowości z wydawnictwa po sąsiedzku


Pierwszy wpis z serii:

Krótko i na temat. 


Chciałam Was zainteresować pozycjami najbliższego mi (w sensie odległości) wydawnictwa Pascal. Pojawiły się u ich ostatnio interesujące pozycje, o których każdy książkocholik wiedzieć powinien.

Pierwsza: "Książka której nie ma" Santiago Pajaresa do poczytania o niej na przykład tu
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/257104/ksiazka-ktorej-nie-ma, dla wielbicieli książek o książkach. Czyli nasze MUST HAVE!
Okładka zniewala. jestem zakochana, zobaczymy czy w tekście też się zatracę.






Druga "Musimy coś zmienić" Sandy Hall, młodzieżowa pozycja z rodzaju tych wydawanych przez wyd. Otwarte. Opinie są różne, ale może warto się zainteresować. Do poczytania o niej tu:  http://lubimyczytac.pl/ksiazka/254172/musimy-cos-zmienic
Jako odskocznia na weekend powinna być dobrym pomysłem.

I jeszcze "Plany na przyszłość" Marius Serra. Link tu: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/251957/plany-na-przyszlosc
Ambitna literatura dotykająca problemu choroby, pokonywania barier znajdujących się w nas samych i wiary w siebie. Warto zajrzeć. Warto poszukać. Warto poczytać.


Czytaliście którąś? A może macie je na swojej liście? Podzielcie się co Was zainteresowało ostatnio?

wtorek, 21 kwietnia 2015

"Najpiękniejsza na niebie" - Małgorzata Warda



Od kiedy poznałam twórczość Małgosi Wardy zaczytuję się we wszystkim co wyszło spod jej pióra. Tej wiosny sprawiła nam <czyli swoim oddanym fanom, którzy biją pokłony przed jej genialną osobą ;) >  niesamowitą gratkę. Wydała bowiem dwie powieści. Jedną, trudną historię kobiety porzuconej w dzieciństwie, którą już przeczytałam i mam przyjemność dziś recenzować. I drugą, opowieść dla młodzieży, która czeka jeszcze na wolne chwile. Kupiłam obie, a jakżeby inaczej? Pierwszą z nich pochłonęłam mimo napiętego harmonogramu w mgnieniu oka, dlaczego? Otóż...

"Najpiękniejsza na niebie" jest historią Sylwii porzuconej przed matkę we wczesnym dzieciństwie. Życie dziewczyny składa się z czekania i szukania. Wszystko co dzieje się poza tym jest tylko tłem. To właśnie oczekiwanie na ponowne spotkanie z matką determinuje wszystkie jej działania. 
Sylwia jest chora, ma anemię aplastyczną, chorobę trudną do leczenia, która dla młodych ludzi często jest wyrokiem. Bohaterce, która jest w zaawansowanym stadium choroby może pomóc już tylko znalezienie rodziny i przeszczep szpiku od spokrewnionego dawcy. Zatem wszystkie jej działania, wszystko co robi i mówi zmierza do jednego celu. Dziewczyna, a w zasadzie ta młoda kobieta zamierza udowodnić światu, że ma rację. Udowodnić, że mgliste wspomnienie z przeszłości o posiadanej siostrze bliźniaczce nie jest tylko dziecięcym wytworem wyobraźni. Dość szybko dociera w czasie poszukiwań do dziennikarki, która od lat zajmuje się łączeniem rodzin. Wraz z odnalezieniem nadziei, czyli Poli do książki wkrada się drugi wątek. Wątek kolejnej silnej kobiety, po trudnych przejściach, która jednak nie poddaje się w walce o siebie i innych. 
Historia toczy się na kilku płaszczyznach. Poznajemy nie tylko Sylwię z jej obecnym życiem i aktualnymi problemami. Razem z nią wracamy też do przeszłości, gdzie mgliste wspomnienia nabierają ostrych krawędzi i stają się przerażająco rzeczywiste. Zagłębiamy się również, choć robimy to nieświadomie, w życie Poli. Jej wzloty i upadki, marzenia i niezrealizowane plany, ale przede wszystkim w jej lęki. 
Każdy odbiera książki po swojemu, każdy na coś innego zwraca uwagę, odbiór lektury warunkuje zawsze to kim jesteśmy, jaki etap w życiu przechodzimy, co jest dla nas aktualnie ważne. Dla mnie w książce Małgosi najważniejszy był nie wątek głównej bohaterki, ale właśnie osoba Poli. Jej zmagania z samą sobą, jej walka ze swoimi własnymi myślami, z poglądami innych, z emocjami, które chciała ukryć. Losy obu kobiet splecione w niesamowity sposób, gdzie jedna była dla drugiej swoistym aniołem stróżem, dla mnie były bardziej opowieścią o dziennikarce. To na niej skupiłam swoją uwagę i to jej poświęciłam więcej myśli w mojej głowie. To dziwne, ale była mi zdecydowanie bliższa. Może przez swój upór, może przez chęć wycofania, a może jeszcze z jakiegoś innego powodu. Jednak niezaprzeczalne jest dla mnie to, że to Pola była "moją główną bohaterką".
"Najpiękniejsza na niebie" to piękna i trudna książka. To lektura, nie tylko o porzuceniu przez matkę i szukaniu swojego miejsca na ziemi. Nie tylko o tym, że miłość jaką dostajemy od mamy jest jedyna, niepowtarzalna i niezastąpiona. Małgosia Warda napisała o tym, czego często nie chcemy wiedzieć i o tym czego absolutnie nie chcemy sobie uświadamiać. O tym, że czasem to czego najbardziej pragniemy przynosi największe rozczarowanie. O tym, że nawet najlepszy dom, najmilsi ludzie nie są w stanie zagłuszyć smutku w sercu. O tym, że ten głęboko skrywany smutek nigdy nie znika, nawet jeśli zagłuszamy go na milion różnych sposobów. On wciska się w ciemny kąt i czeka, aż w końcu zalewa nas z całą swą mocą. Jednak jest to też książka o sile dobroci, o wyciągnięciu ręki do drugiego człowieka, o obecności i tym jaka jest ważna. O tym jest chyba najbardziej. O obecności drugiej osoby, o świadomości, że jest ktoś bliski. O tym, że nigdy nie jesteśmy sami. 
Nie ma książki Małgosi, ba nie ma żadnego tekstu, który nie zapadałby w pamięć. Małgorzata Warda jest pisarką przez duże P, pisarką z prawdziwego zdarzenia. Pisze dobrze, pisze o rzeczach ważnych, pisze tak, że chce się ją czytać. Pisze dla nas i o nas, a robi to w wielkim stylu. Jestem dumna i szczęśliwa, że miałam okazję ją poznać. Ona nie tylko świetnie pisze, ona jest też cudownym, pozytywnym człowiekiem. Jej książki są tak prawdziwe, bo ona zadaje sobie trud poznania swoich bohaterów, przygotowuje się do pisania jak wytrawny detektyw do sprawy. Zatem jeśli jeszcze nie mieliście okazji czytać Małgosi, to wzywam Was! Nadrabiajcie zaległości! Migiem!

czwartek, 26 lutego 2015

"Kotek Mamrotek" - Kacper Dudek, Piotr Olszówka



Nie jestem blogerem współpracującym na stałe z wydawnictwami, bo fizycznie nie mam na to czasu. Nie zawsze też mam ochotę czytać daną książkę. Czasem kupuję i nie czytam od razu, potem leży na półce i czeka na swój czas. Jednak są takie pozycje, na których bardzo mi zależy. Wtedy zbieram całą swoją odwagę i piszę do wydawnictwa z zapytaniem o egzemplarz recenzencki. Tak się stało w przypadku Kotka Mamrotka. Szczęśliwie moja prośba została spełniona i stałam się usatysfakcjonowaną posiadaczką niesfornego kociaka. 
Kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi książki wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać, bo po pierwsze i najważniejsze książeczka jest czarno-biała, a ja jako terapeuta jestem zwolennikiem wszystkiego co czarno-białe. Wszak tekst w podręczniku jest czarny na białym tle, nie mruga, nie błyszczy i nie zmienia kolorów w ważnych fragmentach. Zatem, aby przygotować pociechę do nauki w szkole musimy ją zaznajomić z obrazkami monochromatycznymi.
Nasze dzieci są atakowane kolorem, wzorem, fakturą, dźwiękiem. Rzadko mają możliwość wyciszenia zmysłów, skupienia się na detalach. To sprawia, że coraz więcej małych szkrabów ma problemy z koncentracją uwagi, nie potrafi na chwilę usiedzieć w miejscu (wszędzie ADHD, prawda? każde dziecko jest niegrzeczne, czyż nie?) i nieustannie domaga się uwagi, bądź co gorsze włączenia telewizora, komputera, playstation, tabletu czy innego sprzętu. Wiemy, że to źle, ale co z tym zrobić? Jak sprawić by nasz kochany urwis na chwilę się zainteresował? Jak zaszczepić w nim chęć do czytania i miłość do słowa?
Nie jest to łatwe zadanie. Jednak coraz więcej mamy możliwości i pomocy. Wydawnictwa przygotowują dla nas zestawy fantastycznych pozycji, firmy produkujące zabawki prześcigają się w udowadnianiu edukacyjnego wpływu kolejnej rzeczy na nasze dziecko. Jednak aby czytać, trzeba się nauczyć koncentrować i wyciszać. Z pomocą przychodzi nam wiele pomocy, gier, książeczek i takich właśnie "mądrych" zabawek powinniśmy szukać. 
Jedną z takich genialnych pozycji może być Kotek Mamrotek. Książka która posługuje się obrazem, bo tekstu tu mamy jak na lekarstwo. Nie jest to bynajmniej wada, o nie! Zdecydowana zaleta, bowiem tekst jest podsumowaniem każdej historyjki. Zdania końcowe są trafne, błyskotliwe i pomagają zrozumieć sens przygody naszego kociego przyjaciela, bo że z Kotkiem każdy się zaprzyjaźni nie podlega w ogóle dyskusji. W pozycji tej na każdych dwóch stronach znajdziemy zabawne i niezwykle kreatywne historyjki pięcio- lub sześcioobrazkowe. Każda z nich jest zbudowana w taki sposób, aby nie dawać gotowej odpowiedzi.  Dziecko musi się zastanowić, skupić na obrazku, w którym każdy detal ma znaczenie, a następnie przemyśleć jego związek z kolejną ilustracją. Książeczka uczy dzieci wyciągania wniosków, rozwija umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, zachęca do opowiadania, a więc rozwija język i mowę. To, że jest zabawna, a wręcz śmieszna sprawia, że mały wiercipięta nie ucieka, ale chce poznać kolejne przygody Kotka Mamrotka. 

Zapoznałam z Kotkiem kilku dorosłych, którzy wyrazili całkowitą aprobatę, aczkolwiek też stwierdzili, że niektóre przygody są "trudne". Zatem, jako prawdziwy odkrywca, postanowiłam to sprawdzić. Na dzieciach, nie na sobie (w końcu podobno też jestem dorosła). Wzięłam Kotka na zajęcia terapeutyczne z dziećmi mającymi trudności w nauce do klas 1-3 szkoły podstawowej. Kotek im się bardzo spodobał! I choć pozycja adresowana jest dla dzieci młodszych, to w tym wypadku świetnie się sprawdziła, bo dzieci mające trudności poznawcze potrzebują prostszych niż rówieśnicy zadań, aby nabrać pewności siebie i uwierzyć w swoje umiejętności. Faktycznie nie wszystkie przygody były dla nich całkowicie zrozumiałe, potrzebowali mojej pomocy przy wyciąganiu wniosków. Jednak uważam to za ogromny plus, bo oznacza to, że historyjki będą pomocne w nauce logicznego myślenia i ustalania związków przyczynowo-skutkowych także w tym przedziale wiekowym. Wzięłam Kotka również do dzieci przedszkolnych, na zwykłe zajęcia popołudniowe. Tam dopiero była radość, bo zamiast słuchać jak Pani czyta sami opowiadali. Wspólnie śmialiśmy się z niesamowitych pomysłów Mamrotka, a potem ocenialiśmy ich realność, bezpieczeństwo tego typu zabawy i sam pomysł. 
Jak dla mnie książka jest w 100% trafiona. Spodoba się nie tylko maluchom, ale też dzieciom we wczesnym wieku szkolnym. Pomoże rodzicom w wyciszeniu swoich pociech i zachęceniu ich do opowiadania, a potem czytania bajek. Mimo, że nie jest to typowa pomoc terapeutyczna, polecam ją wszystkim pedagogom, terapeutom, psychologom i logopedom. Możemy ją wykorzystać na wiele sposobów. Czy to pokazując dobre i złe zachowania, czy szukając zamierzonych! błędów językowych, oraz w każdy inny sposób, jaki tylko podpowie nam nasza kreatywność. 

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie egzemplarza do recenzji!
I czekam na kolejną tego typu pozycję!

piątek, 13 lutego 2015

Walentynki zakochanego w książkach


Walentynki - święto, nie święto. Powiedziałabym, że bardziej świecka tradycja. Przeciwnicy grzmią, zwolennicy się cieszą. Kobiety czekają na miłego gesty, panowie zachodzą w głowę co by jej tu kupić, żeby była zadowolona... ogólnie dużo hałasu wokół tego Walentego. 
A cóż my książkoholicy mamy począć w tym dniu. Najlepiej namówić kogoś, żeby nam zrobił prezent. Po co nam serduszka? Po co lizaki? Po co jakieś inne gadżety serduszkowo-lukrowane. Dość mamy lukru po tłustym czwartku! 

Za internetami można rzec:

Moja druga połowa wspaniale wywiązała się z Walentynkowego zadania. Szczerze mówiąc kompletnie się tego po nim nie spodziewałam, bo zazwyczaj mnie w ogóle nie słucha. Często bowiem porzucam mu linki do konkursów robiąc oczy kota, żeby wziął dla mnie w jakimś udział, do tej pory bezskutecznie. A tu proszę luty 2015 i nagła zmiana. ;)
Mój szanowny małżonek wziął udział w konkursie organizowanym przez Pocztę książkową (ja też brałam udział, ale on mnie wyautował). Wziął udział i wygrał. Tym sposobem dostaliśmy piękny pakiet Walentynkowy. Książkę dla mnie i dla niego. Zapakowane tak, że zanim dostałam się do środka musiałam wszystko obfotografować z każdej strony. Świetne, ekologiczne pudełka, w nich cudownie zapakowane w szary i barwiony papier książki, dodatkowo przewiązane wstążką. W książkach Walentynkowe zakładki. Opakowanie dla niego utrzymane jest w kolorach ziemi (szare pudełko, szary papier w jaki owinięta jest książka, szara obwoluta na pudełku i szara zakładka). Wersja dla niej jest bardziej kobieca (białe pudełko z różową obwolutą, czerwony papier w jaki opakowana jest książka i różowa zakładka). Wszystko prezentuje się niezwykle stylowo. Moim zdaniem jest to najpiękniejszy prezent jaki można zrobić bliskiej osobie, która kocha książki. 
Szkoda tylko, że zdjęcia nie oddają wrażenia jakie zrobiły na nas te prezenty. Jeśli kiedyś będziecie się zastanawiać, jak sprawić przyjemność książkoholikowi, to zajrzyjcie na stronę Poczty książkowej i wybierzcie coś od serca, a potem czekajcie na reakcję przy odpakowywaniu przesyłki. Gwarantuję powodzenie pomysłu.
Dziękujemy Poczcie Książkowej za umilenie nam tegorocznych Walentynek. 

środa, 11 lutego 2015

"Nie odchodź" - Lisa Scottoline



Nadrabiając klubowe zaległości jakiś czas temu kupiłam sobie e-book "Nie odchodź", była to druga książka wydana w serii Kobiety to czytają. Mnie do klubu przywiodła powieść "To, co zostało" Jodi Picoult, więc z tą pozycją wcześniej się rozminęłam. Całe szczęście postanowiłam uzupełnić braki. Książka leżała i czekała na dobry czas. W końcu się doczekała, bo poczułam nieodpartą chęć zapoznania się z lekarzem wojskowym, który musiał szybko stać się odpowiedzialnym ojcem. 
Po wcześniejszych książkach autorki wiedziałam czego mogę się spodziewać. Wartkiej akcji, życiowych zawirowań, trudnych problemów z jakim muszą zmierzyć się bohaterowie i ciekawie zarysowanych postaci. Nie zawiodłam się w żadnym z tych punktów. 
Mike Scanlon, lekarz odbywający służbę w Afganistanie pewnego dnia zostaje poinformowany, że jego żona Chloe miała śmiertelny wypadek w domu. Mike dostaje przepustkę i jedzie do kraju, w którym została jeszcze jego kilkumiesięczna córeczka. Nie potrafiąc poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, a także pod wpływem presji przełożonych przedłuża służbę o kolejny rok. Małą córeczkę zostawia pod opieką wujostwa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że kończąc zmianę wraz z kompanami zostaje zaatakowany. W wyniku wypadku traci rękę, a tym samym traci możliwość wykonywania swojej pracy. Wraca do kraju. Tam niestety sytuacja nie układa się po jego myśli. Niezałatwione sprawy, niejasna śmierć żony, odrzucenie przez córkę - wszystko to sprawia, że Mike nie potrafi szybko stanąć na nogi i wziąć odpowiedzialności za siebie i córkę. Wujkowie postanawiają odebrać mu małą. 
Historia całkowicie mnie pochłonęła. W każdej sekundzie czytania kibicowałam głównemu bohaterowi. Nawet jeśli coś szło nie tak, nawet jeśli nie stawał na wysokości zadania, nawet jeśli był egoistą i myślał o sobie, a nie o dziecku. Spytacie dlaczego? Przecież gość, który zażywa środki przeciwbólowe w za dużej dawce jest uzależniony, jest nieodpowiedzialny, ewidentnie nie nadaje się na ojca. Tak, jednak to tylko jedna strona medalu. Ta druga to rodzina. Czy oni naprawdę nie rozumieli, że jeśli nauczą dziecko, że są mamą i tatą, to ono potem będzie traktowało ojca jak wroga? Czy nie mogli pomóc mu odkryć przyczyny śmierci żony? Czy nie mogli pomóc mu zaaklimatyzować się w ojczyźnie, zamiast od razu wymagać? 
Autorka świetnie poradziła sobie z tematem dla nas dalekim. Mało kto zdaje sobie sprawę jak wygląda wojna, jak wygląda służba wojskowa i przede wszystkim jak wygląda późniejsze przystosowanie się do normalnego życia - po wojnie. Ja też tego tak naprawdę nie wiem, bo co wie ktoś, kto poczytał, czy pogadał z kolegami, którzy stamtąd wrócili. Wie tylko tyle, ile oni chcieli mu powiedzieć, tyle ile wyczytał z treści i między wierszami, tyle ile potrafi sobie wyobrazić. Lisa Scottoline nie podała nam cukierkowej opowieści, nie pokazała też całkiem brutalnego świata wojny. Potrafiła wypośrodkować te dwa bieguny. Ukazując bohatera wojennego przedstawiła też jego ciemną stronę. Stronę zwykłego życia, które okazało się o wiele trudniejsze niż wszystkie bohaterskie czyny razem wzięte. 
Mike, który musiał poradzić sobie z amputacją, z walką o córkę i odkryciem prawdy związanej ze śmiercią żony. Moim zdaniem wyszedł zwycięsko z batalii zwanej życiem. Nie obyło się bez ofiar, jednak można powiedzieć, że w ogólnym rozrachunku Mike wygrał tą wojnę. Wojnę z samym sobą, ze swoimi słabościami i lękami. 
Nie chciałam oceniać go źle jako ojca. Potykał się, czasem poddawał, ale walczył. Musiał zrozumieć czym dla niego jest bycie ojcem, ile znaczy dla niego córeczka. Musiał dojrzeć do odpowiedzialności i decydowania za dwoje. Kobiety mają łatwiej, noszą dziecko pod sercem 9 miesięcy. Przechodzą ból porodu, potem muszą zajmować się maluchem. W nich niemal zawsze, automatycznie rodzi się miłość. Mężczyzna potrzebuje interakcji, informacji zwrotnej, że jest ważny, potrzebny, kochany. Z dzieckiem jest mu trudno nawiązać więź automatyczną. Więź ojca z swoją pociechą rodzi się powoli i rozwija stopniowo. Dlatego właśnie uważam, że Mike miał prawo popełniać błędy i powinien dostać czas na to, żeby poczuć się tatą. 
Lisa Scottoline proponuje nam trudną tematykę i podaje ją w cudownie przystępny sposób. Nie chciałam skończyć czytać. Chciałam aby opowieść biegła dalej. Przywiązałam się do Mike i jego córki. Bardzo emocjonalnie przeżywałam, każde ich niepowodzenie. Książka bardzo mi się podobała i żałuję, że nie wzięłam udziału w klubowej dyskusji, dzięki której zawsze mam szersze spojrzenie na każdą przeczytaną pozycję. Już czekam, aż sięgnę po najnowszą "Cicho sza" i sprawdzę, czy kolejny raz zatracę się w opowieści snutej przez panią Scottoline. 

Wyzwanie książkowe 2015 - 4/52

poniedziałek, 9 lutego 2015

"Kochanek pani Grawerskiej" - Krystyna Śmigielska recenzja przedpremierowa


Dziś mam nie lada gratkę. U mnie na blogu zdarza się to niezwykle rzadko, więc jest to wydarzenie dla mnie doniosłe. Zapraszam Was na recenzję przedpremierową, książki Krystyny Śmigielskiej "Kochanek pani Grawerskiej" wydanej pod skrzydłami wydawnictwa Replika . 

Będę szczera, byłam zachwycona czytaniem niewydanego jeszcze egzemplarza. Mimo, że było mi z nim początkowo jakoś nie po drodze. Zaczęłam, odłożyłam na kilka dni, potem znowu kilka stron, aż w końcu usiadłam i powiedziałam dość. Czytam! Czytałam, czytałam i nie chciałam przestać póki nie skończę. 
"Kochanek pani Grawerskiej" - polityka, pieniądze, władza i kobiety. Książka jest wyjątkowa z kilku powodów. Po pierwsze jest przesiąknięta na wskroś polskością. Według mnie jest to jej ogromny atut. Szczerze mówiąc obawiałam się trochę lektury czerpiącej z amerykańskich pozycji, jednak pozytywnie się rozczarowałam. Postaci, problemy, język, sytuacja gospodarcza, polityczna a nawet materialna są typowo polskie. Wszystko to sprawia, że czytając mamy wrażenie, że akcja dzieje się na sąsiednim podwórku, tuż obok nas. Co więcej autorka daje nam tak dobrze skonstruowaną powieść, że pozostajemy z przekonaniem, że świat rodzimej polityki właśnie tak wygląda, a akcja powieści powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń. Nasza scena polityczna nie jest obrazem cnót i chluby i absolutnie nie należy się z tego cieszyć, jednak właśnie realność lektury, jest jej wielką siłą. 
Po drugie akcja toczy się w zawrotnym tempie. Nawet jeśli z pozoru nic się nie dzieje, to wiemy, że każdy detal ma znaczenie. Wszystko zostało dobrze przemyślane, nie ma niedociągnięć, niedomówień, ale nie ma też oczywistości. Krystyna Śmigielska zafundowała nam złożoną, ciekawą układankę, w której z każdą kolejną stroną poprzednie wydarzenia tworzą fascynującą całość. Jest to opowieść czysto sensacyjna, gotowy scenariusz jeśli nie filmu,to na pewno jednego z odcinków dobrego serialu akcji. 
Po trzecie bohaterowie. Nie czarno - biali, nie tylko źli, albo tylko dobrzy, choć mamy wielką ochotę ich zaszufladkować. Jednak w każdym z nich znajdujemy kierujące nimi motywy. Każdego moglibyśmy w jakiś sposób usprawiedliwić. Nawet polityków, którzy z pozoru na wskroś egoistyczni, działają pod wpływem silnego stresu, nacisków z zewnątrz, czy chęci utrzymania status quo. Nawet porywaczy, którzy mimo złych zamiarów starają się tylko poprawić swoją sytuację. 
"Kochanek pani Grawerskiej" jest pozycją mówiącą o wielkich pieniądzach, żądzy władzy i malwersacjach mienia społecznego. Jednak bardzo ważnym poruszonym tu wątkiem jest szacunek do kobiet. Szacunek, który ulatnia się im wyżej postawiony jest mężczyzna. Władza najwidoczniej odbiera męskiemu gronu umiejętność empatii. Zanikają zasady dobrego wychowania, a kobieta jest jedynie przedmiotem, który ma się dopasować do aktualnego stanu rzeczy. Potrzeba ciepła i bliskości jednak nie znika, żadne pieniądze czy błysk reflektorów nie zastąpią zainteresowania, uwagi i czułości, jakiej szuka się u drugiej osoby. I tu okazuje się, że nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach ludzie są zdolni do współodczuwania, zainteresowania i wreszcie zauroczenia. Może właśnie wtedy pokazuje się nasze prawdziwe ja, kiedy odkrywamy swoje granice, sprawdzamy co jesteśmy w stanie znieść, i jak daleko możemy się posunąć. Właśnie w takiej sytuacji autorka umieściła wątek romantyczny. Nie w pokojach hotelowych, nie na dyskretnych spotkaniach, ale w obliczu zagrożenia, w uwięzieniu, z dala od cywilizacji. Czy to dobrze? Tak, bo właśnie ten zabieg przywraca wiarę w drugiego człowieka. Sprawia, że w trakcie lektury przesiąkniętej negatywnymi postawami odzyskujemy nadzieję, że są jeszcze obok nas uczciwi, wrażliwi ludzie, którzy wyciągną do nas pomocną dłoń. 
Cieszę się, że miałam możliwość przeczytać tą książkę. Bez zbędnego patosu, bez zawoalowanych sugestii, odważnie przedstawia ona świat władzy i wzajemnych powiązań, gdzie nawet przyjaciele są wrogami, i nikt nie jest godny zaufania. Z drugiej strony pokazując jak bardzo odbija się to na życiu rodzin, żon, dzieci. I jak mało od nich zależy, jak bardzo są oni tłem, ładnym obrazkiem, upiększającą tapetą. Sensacja z świetnym wątkiem społeczno-obyczajowym. Muszę przyznać, że warto było poznać "Kochanka pani Grawerskiej". 
Dziękuję wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego i obdarzenie mnie zaufaniem!

wtorek, 27 stycznia 2015

Konkurs z przysługą...


Postanowiłam zrobić konkurs już jakiś czas temu. Ale realizacja z różnych względów trochę się przeciągnęła. W każdym razie teraz jest, zapraszam do udziału i poczytania co ja znowu wymyśliłam.
Podzielę się z Wami pozycją, która nie przypadła mi do gustu, więc nie ma sensu jej trzymać w biblioteczce. Może komuś z Was się spodoba. :) Ale nie tylko książka będzie nagrodą. Jak już zauważyliście mam też zapiskowe zakładki, więc zakładka też poleci do jakiegoś szczęśliwca. I będzie zapiskowa nowość - podkładki pod kubek. :) Zdjęcia poniżej, można sobie pooglądać i zdecydować czy warto wziąć udział w konkursie. 

Książka do wygrania to "Przysługa" Anny Karpińskiej, więc mam do Was prośbę.
Zróbcie mi przysługę i spośród wszystkich recenzji dostępnych na blogu wybierzcie swoją ulubioną i znajdźcie w niej najlepsze waszym zdaniem zdanie. Wklejcie to zdanie w komentarzu pod postem konkursowym, lub w komentarzu pod postem na Facebooku. Mile widziane krótkie uzasadnienie dlaczego akurat to zdanie/fragment wybraliście. 




Mam nadzieję, że zadanie Was nie przerośnie. Wygrywają 3 osoby (książka, podkładka, zakładka) Ach! bym zapomniała, zakładkę i podkładkę będzie można sobie wybrać spośród prezentowanych na zdjęciach. 

Regulamin:
1. Polub stronę Zapiski-fiszki na Facebooku.
2. Polub posta z konkursem.
3. Na blogu w komentarzu pod postem konkursowym lub na Facebooku pod postem konkursowym, wpisujemy najlepsze według nas zdanie z ulubionej recenzji z bloga Zapiski-fiszki. 
4. Krótko uzasadnij wybór zdania czy fragmentu. 
5. Konkurs trwa od 27.01.2015 do 08.02.2015 do 23.59.
6. Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od daty zakończenia konkursu na Facebooku Zapiski-fiszki w nowym poście.
7. Na adres do wysyłki czekam 3 dni, potem wybieram kolejnego zwycięzcę.
8. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.



niedziela, 25 stycznia 2015

"Już czas" - Jodi Picoult


Długo się zbierałam do napisania tej recenzji, coraz trudniej znaleźć czas, coraz trudniej zebrać myśli w jedną składną całość, ale do pisania mnie ciągnie, więc nie odpuszczam. 
Jodi Picoult poznałam bardzo dawno temu za sprawą książki "Deszczowa noc", która tak bardzo mnie urzekła wątkiem kwiatowych znaczeń, że z chęcią sięgałam po jej kolejne propozycje. Muszę przyznać, że należy ona do moich ulubionych autorek i zawsze wypatruję nowości, choć jakiś czas temu opadło się moje zainteresowanie i zaczytanie w jej powieści. Jednak jej książki są ostatnio wydawane w klubie Kobiety to Czytają, do którego należę, więc ciężko byłoby mi nową pozycję ominąć. 
Jodi Picoult jest niewątpliwie jedną z najbardziej zróżnicowanych po względem tematyki pisarek i nie można jej zamknąć w sztywne ramy i chyba właśnie za to ją lubię. Nie wszystkie jej książki do mnie trafiają, ba! są takie których nie zdołałam skończyć, jak na przykład "Krucha jak lód". Co prawda nie wszystkie jej książki czytałam, więc nie mam pełnego obrazu, ale z tego co widzę Jodi lubi wplatać w swoje powieści elementy zjawisk nadprzyrodzonych, co nie zawsze jest, przynajmniej przeze mnie, dobrze odbierane. Jednak "Już czas" sprawił, że Jodi odkryła przede mną swoje nowe oblicze i ponownie roznieciła iskrę, tlącego się słabym płomieniem, zainteresowania jej twórczością. 
"Już czas" jak to zwykle bywa u Jodi jest powieścią wielonarracyjną, w której głos dostaje nastolatka - Jenna, Virgil - prywatny detektyw z problemami oraz Serenity - jasnowidzka, która straciła swój dar. Ach i są jeszcze słonie i opowieść o nich widziana oczyma zaginionej matki dziewczynki. 
Tak na prawdę, ta książka jest dla mnie o jednym problemie - o stracie. Stracie w każdym tego słowa znaczeniu. O śmierci, która nie pozwala na dalszą nadzieję, jest ostateczna i nieuchronna, czasem niesprawiedliwa, przedwczesna, albo z własnego wyboru. O zaginięciu, które nigdy nie pozwala zapomnieć, które sprawia, że żyjemy złudzeniami, nieustanym roztrząsaniem tych samych faktów, zadręczaniem się przypuszczeniami zaczynającymi się od słów: Co by było gdyby... Zaginięciem, które nie ma rozwiązania, które spędza nam sen z powiek, ale daje nadzieję, która jednak może nas pozbawić normalności. Wreszcie o porzuceniu, porzuceniu swoich umiejętności czy talentów przez złe decyzje. Porzuceniu swoich przekonań, zakopaniu ich na dnie duszy i łudzeniu się, że znikną. Ale też porzuceniu mentalnym, które czasem sobie wmawiamy, a ono sprawia, że męczymy się z własnymi myślami i nie potrafimy rozbić kroku w przód, kroku ku przyszłości, natomiast tkwimy w przeszłości nie zważając na teraźniejszość, a tylko starając się ją przetrwać.
Strata zawsze jest bolesna, strata zostawia dziurę w sercu, strata sprawia, że się zmieniamy i nic już nie wygląda tak samo jak wcześniej. Autorka pokazała nam różne odcienie straty i różne sposoby radzenia sobie z nią. Od walki, poprzez czekanie, aż do akceptacji i przystosowania. Na pierwszy rzut oka widzimy, że jedne z nich są gorsze, inne lepsze, ale czy na pewno? Czy to co wydaje się pogodzeniem ze stratą nie jest czasem okłamywaniem samego siebie? A może właśnie walka jest dobrym rozwiązaniem? Może nasze spojrzenie na stratę jest jednowymiarowe, może powinniśmy się zatrzymać, odwrócić wszystko do góry dnem i spojrzeć jeszcze raz...
Nie sposób nie wspomnieć o słoniach. To one są główną przyczyną powstania tej książki i to one uczą nas czym jest strata i jak sobie z nią poradzić. Pokazują swoim zachowaniem, że na wszystko jest czas. Na cierpienie też musi być. Cierpienia nie należy przyspieszać, nie należy go wypierać, ale właśnie "przecierpieć", a potem można sobie powiedzieć "już czas" i ruszyć dalej. Pójść w przyszłość innym, doświadczonym, wybrakowanym i smutnym, jednak świadomym  tej zmiany. 
Ktoś powie, że to przecież książka o miłości, miłości rodzicielskiej. Tak to prawda, jednak moim zdaniem to strata była jej głównym tematem i to na nią chciałam zwrócić waszą uwagę. Zatem o miłości napiszę tylko, że ponad wszystkim i naprawdę nigdy się nie kończy...
Na koniec zapraszam do posłuchania utworu "Już czas" Małżeństwa z rozsądku, ukazuje kolejny odcień straty i potrzeby jej przepracowania...Tekst jest wieszem Bolesława Leśmiana i ciągle kołatał mi się w głowie podczas pisania tego tekstu. 

Miłego słuchania. :)