czwartek, 26 lutego 2015

"Kotek Mamrotek" - Kacper Dudek, Piotr Olszówka



Nie jestem blogerem współpracującym na stałe z wydawnictwami, bo fizycznie nie mam na to czasu. Nie zawsze też mam ochotę czytać daną książkę. Czasem kupuję i nie czytam od razu, potem leży na półce i czeka na swój czas. Jednak są takie pozycje, na których bardzo mi zależy. Wtedy zbieram całą swoją odwagę i piszę do wydawnictwa z zapytaniem o egzemplarz recenzencki. Tak się stało w przypadku Kotka Mamrotka. Szczęśliwie moja prośba została spełniona i stałam się usatysfakcjonowaną posiadaczką niesfornego kociaka. 
Kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi książki wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać, bo po pierwsze i najważniejsze książeczka jest czarno-biała, a ja jako terapeuta jestem zwolennikiem wszystkiego co czarno-białe. Wszak tekst w podręczniku jest czarny na białym tle, nie mruga, nie błyszczy i nie zmienia kolorów w ważnych fragmentach. Zatem, aby przygotować pociechę do nauki w szkole musimy ją zaznajomić z obrazkami monochromatycznymi.
Nasze dzieci są atakowane kolorem, wzorem, fakturą, dźwiękiem. Rzadko mają możliwość wyciszenia zmysłów, skupienia się na detalach. To sprawia, że coraz więcej małych szkrabów ma problemy z koncentracją uwagi, nie potrafi na chwilę usiedzieć w miejscu (wszędzie ADHD, prawda? każde dziecko jest niegrzeczne, czyż nie?) i nieustannie domaga się uwagi, bądź co gorsze włączenia telewizora, komputera, playstation, tabletu czy innego sprzętu. Wiemy, że to źle, ale co z tym zrobić? Jak sprawić by nasz kochany urwis na chwilę się zainteresował? Jak zaszczepić w nim chęć do czytania i miłość do słowa?
Nie jest to łatwe zadanie. Jednak coraz więcej mamy możliwości i pomocy. Wydawnictwa przygotowują dla nas zestawy fantastycznych pozycji, firmy produkujące zabawki prześcigają się w udowadnianiu edukacyjnego wpływu kolejnej rzeczy na nasze dziecko. Jednak aby czytać, trzeba się nauczyć koncentrować i wyciszać. Z pomocą przychodzi nam wiele pomocy, gier, książeczek i takich właśnie "mądrych" zabawek powinniśmy szukać. 
Jedną z takich genialnych pozycji może być Kotek Mamrotek. Książka która posługuje się obrazem, bo tekstu tu mamy jak na lekarstwo. Nie jest to bynajmniej wada, o nie! Zdecydowana zaleta, bowiem tekst jest podsumowaniem każdej historyjki. Zdania końcowe są trafne, błyskotliwe i pomagają zrozumieć sens przygody naszego kociego przyjaciela, bo że z Kotkiem każdy się zaprzyjaźni nie podlega w ogóle dyskusji. W pozycji tej na każdych dwóch stronach znajdziemy zabawne i niezwykle kreatywne historyjki pięcio- lub sześcioobrazkowe. Każda z nich jest zbudowana w taki sposób, aby nie dawać gotowej odpowiedzi.  Dziecko musi się zastanowić, skupić na obrazku, w którym każdy detal ma znaczenie, a następnie przemyśleć jego związek z kolejną ilustracją. Książeczka uczy dzieci wyciągania wniosków, rozwija umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, zachęca do opowiadania, a więc rozwija język i mowę. To, że jest zabawna, a wręcz śmieszna sprawia, że mały wiercipięta nie ucieka, ale chce poznać kolejne przygody Kotka Mamrotka. 

Zapoznałam z Kotkiem kilku dorosłych, którzy wyrazili całkowitą aprobatę, aczkolwiek też stwierdzili, że niektóre przygody są "trudne". Zatem, jako prawdziwy odkrywca, postanowiłam to sprawdzić. Na dzieciach, nie na sobie (w końcu podobno też jestem dorosła). Wzięłam Kotka na zajęcia terapeutyczne z dziećmi mającymi trudności w nauce do klas 1-3 szkoły podstawowej. Kotek im się bardzo spodobał! I choć pozycja adresowana jest dla dzieci młodszych, to w tym wypadku świetnie się sprawdziła, bo dzieci mające trudności poznawcze potrzebują prostszych niż rówieśnicy zadań, aby nabrać pewności siebie i uwierzyć w swoje umiejętności. Faktycznie nie wszystkie przygody były dla nich całkowicie zrozumiałe, potrzebowali mojej pomocy przy wyciąganiu wniosków. Jednak uważam to za ogromny plus, bo oznacza to, że historyjki będą pomocne w nauce logicznego myślenia i ustalania związków przyczynowo-skutkowych także w tym przedziale wiekowym. Wzięłam Kotka również do dzieci przedszkolnych, na zwykłe zajęcia popołudniowe. Tam dopiero była radość, bo zamiast słuchać jak Pani czyta sami opowiadali. Wspólnie śmialiśmy się z niesamowitych pomysłów Mamrotka, a potem ocenialiśmy ich realność, bezpieczeństwo tego typu zabawy i sam pomysł. 
Jak dla mnie książka jest w 100% trafiona. Spodoba się nie tylko maluchom, ale też dzieciom we wczesnym wieku szkolnym. Pomoże rodzicom w wyciszeniu swoich pociech i zachęceniu ich do opowiadania, a potem czytania bajek. Mimo, że nie jest to typowa pomoc terapeutyczna, polecam ją wszystkim pedagogom, terapeutom, psychologom i logopedom. Możemy ją wykorzystać na wiele sposobów. Czy to pokazując dobre i złe zachowania, czy szukając zamierzonych! błędów językowych, oraz w każdy inny sposób, jaki tylko podpowie nam nasza kreatywność. 

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie egzemplarza do recenzji!
I czekam na kolejną tego typu pozycję!

piątek, 13 lutego 2015

Walentynki zakochanego w książkach


Walentynki - święto, nie święto. Powiedziałabym, że bardziej świecka tradycja. Przeciwnicy grzmią, zwolennicy się cieszą. Kobiety czekają na miłego gesty, panowie zachodzą w głowę co by jej tu kupić, żeby była zadowolona... ogólnie dużo hałasu wokół tego Walentego. 
A cóż my książkoholicy mamy począć w tym dniu. Najlepiej namówić kogoś, żeby nam zrobił prezent. Po co nam serduszka? Po co lizaki? Po co jakieś inne gadżety serduszkowo-lukrowane. Dość mamy lukru po tłustym czwartku! 

Za internetami można rzec:

Moja druga połowa wspaniale wywiązała się z Walentynkowego zadania. Szczerze mówiąc kompletnie się tego po nim nie spodziewałam, bo zazwyczaj mnie w ogóle nie słucha. Często bowiem porzucam mu linki do konkursów robiąc oczy kota, żeby wziął dla mnie w jakimś udział, do tej pory bezskutecznie. A tu proszę luty 2015 i nagła zmiana. ;)
Mój szanowny małżonek wziął udział w konkursie organizowanym przez Pocztę książkową (ja też brałam udział, ale on mnie wyautował). Wziął udział i wygrał. Tym sposobem dostaliśmy piękny pakiet Walentynkowy. Książkę dla mnie i dla niego. Zapakowane tak, że zanim dostałam się do środka musiałam wszystko obfotografować z każdej strony. Świetne, ekologiczne pudełka, w nich cudownie zapakowane w szary i barwiony papier książki, dodatkowo przewiązane wstążką. W książkach Walentynkowe zakładki. Opakowanie dla niego utrzymane jest w kolorach ziemi (szare pudełko, szary papier w jaki owinięta jest książka, szara obwoluta na pudełku i szara zakładka). Wersja dla niej jest bardziej kobieca (białe pudełko z różową obwolutą, czerwony papier w jaki opakowana jest książka i różowa zakładka). Wszystko prezentuje się niezwykle stylowo. Moim zdaniem jest to najpiękniejszy prezent jaki można zrobić bliskiej osobie, która kocha książki. 
Szkoda tylko, że zdjęcia nie oddają wrażenia jakie zrobiły na nas te prezenty. Jeśli kiedyś będziecie się zastanawiać, jak sprawić przyjemność książkoholikowi, to zajrzyjcie na stronę Poczty książkowej i wybierzcie coś od serca, a potem czekajcie na reakcję przy odpakowywaniu przesyłki. Gwarantuję powodzenie pomysłu.
Dziękujemy Poczcie Książkowej za umilenie nam tegorocznych Walentynek. 

środa, 11 lutego 2015

"Nie odchodź" - Lisa Scottoline



Nadrabiając klubowe zaległości jakiś czas temu kupiłam sobie e-book "Nie odchodź", była to druga książka wydana w serii Kobiety to czytają. Mnie do klubu przywiodła powieść "To, co zostało" Jodi Picoult, więc z tą pozycją wcześniej się rozminęłam. Całe szczęście postanowiłam uzupełnić braki. Książka leżała i czekała na dobry czas. W końcu się doczekała, bo poczułam nieodpartą chęć zapoznania się z lekarzem wojskowym, który musiał szybko stać się odpowiedzialnym ojcem. 
Po wcześniejszych książkach autorki wiedziałam czego mogę się spodziewać. Wartkiej akcji, życiowych zawirowań, trudnych problemów z jakim muszą zmierzyć się bohaterowie i ciekawie zarysowanych postaci. Nie zawiodłam się w żadnym z tych punktów. 
Mike Scanlon, lekarz odbywający służbę w Afganistanie pewnego dnia zostaje poinformowany, że jego żona Chloe miała śmiertelny wypadek w domu. Mike dostaje przepustkę i jedzie do kraju, w którym została jeszcze jego kilkumiesięczna córeczka. Nie potrafiąc poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, a także pod wpływem presji przełożonych przedłuża służbę o kolejny rok. Małą córeczkę zostawia pod opieką wujostwa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że kończąc zmianę wraz z kompanami zostaje zaatakowany. W wyniku wypadku traci rękę, a tym samym traci możliwość wykonywania swojej pracy. Wraca do kraju. Tam niestety sytuacja nie układa się po jego myśli. Niezałatwione sprawy, niejasna śmierć żony, odrzucenie przez córkę - wszystko to sprawia, że Mike nie potrafi szybko stanąć na nogi i wziąć odpowiedzialności za siebie i córkę. Wujkowie postanawiają odebrać mu małą. 
Historia całkowicie mnie pochłonęła. W każdej sekundzie czytania kibicowałam głównemu bohaterowi. Nawet jeśli coś szło nie tak, nawet jeśli nie stawał na wysokości zadania, nawet jeśli był egoistą i myślał o sobie, a nie o dziecku. Spytacie dlaczego? Przecież gość, który zażywa środki przeciwbólowe w za dużej dawce jest uzależniony, jest nieodpowiedzialny, ewidentnie nie nadaje się na ojca. Tak, jednak to tylko jedna strona medalu. Ta druga to rodzina. Czy oni naprawdę nie rozumieli, że jeśli nauczą dziecko, że są mamą i tatą, to ono potem będzie traktowało ojca jak wroga? Czy nie mogli pomóc mu odkryć przyczyny śmierci żony? Czy nie mogli pomóc mu zaaklimatyzować się w ojczyźnie, zamiast od razu wymagać? 
Autorka świetnie poradziła sobie z tematem dla nas dalekim. Mało kto zdaje sobie sprawę jak wygląda wojna, jak wygląda służba wojskowa i przede wszystkim jak wygląda późniejsze przystosowanie się do normalnego życia - po wojnie. Ja też tego tak naprawdę nie wiem, bo co wie ktoś, kto poczytał, czy pogadał z kolegami, którzy stamtąd wrócili. Wie tylko tyle, ile oni chcieli mu powiedzieć, tyle ile wyczytał z treści i między wierszami, tyle ile potrafi sobie wyobrazić. Lisa Scottoline nie podała nam cukierkowej opowieści, nie pokazała też całkiem brutalnego świata wojny. Potrafiła wypośrodkować te dwa bieguny. Ukazując bohatera wojennego przedstawiła też jego ciemną stronę. Stronę zwykłego życia, które okazało się o wiele trudniejsze niż wszystkie bohaterskie czyny razem wzięte. 
Mike, który musiał poradzić sobie z amputacją, z walką o córkę i odkryciem prawdy związanej ze śmiercią żony. Moim zdaniem wyszedł zwycięsko z batalii zwanej życiem. Nie obyło się bez ofiar, jednak można powiedzieć, że w ogólnym rozrachunku Mike wygrał tą wojnę. Wojnę z samym sobą, ze swoimi słabościami i lękami. 
Nie chciałam oceniać go źle jako ojca. Potykał się, czasem poddawał, ale walczył. Musiał zrozumieć czym dla niego jest bycie ojcem, ile znaczy dla niego córeczka. Musiał dojrzeć do odpowiedzialności i decydowania za dwoje. Kobiety mają łatwiej, noszą dziecko pod sercem 9 miesięcy. Przechodzą ból porodu, potem muszą zajmować się maluchem. W nich niemal zawsze, automatycznie rodzi się miłość. Mężczyzna potrzebuje interakcji, informacji zwrotnej, że jest ważny, potrzebny, kochany. Z dzieckiem jest mu trudno nawiązać więź automatyczną. Więź ojca z swoją pociechą rodzi się powoli i rozwija stopniowo. Dlatego właśnie uważam, że Mike miał prawo popełniać błędy i powinien dostać czas na to, żeby poczuć się tatą. 
Lisa Scottoline proponuje nam trudną tematykę i podaje ją w cudownie przystępny sposób. Nie chciałam skończyć czytać. Chciałam aby opowieść biegła dalej. Przywiązałam się do Mike i jego córki. Bardzo emocjonalnie przeżywałam, każde ich niepowodzenie. Książka bardzo mi się podobała i żałuję, że nie wzięłam udziału w klubowej dyskusji, dzięki której zawsze mam szersze spojrzenie na każdą przeczytaną pozycję. Już czekam, aż sięgnę po najnowszą "Cicho sza" i sprawdzę, czy kolejny raz zatracę się w opowieści snutej przez panią Scottoline. 

Wyzwanie książkowe 2015 - 4/52

poniedziałek, 9 lutego 2015

"Kochanek pani Grawerskiej" - Krystyna Śmigielska recenzja przedpremierowa


Dziś mam nie lada gratkę. U mnie na blogu zdarza się to niezwykle rzadko, więc jest to wydarzenie dla mnie doniosłe. Zapraszam Was na recenzję przedpremierową, książki Krystyny Śmigielskiej "Kochanek pani Grawerskiej" wydanej pod skrzydłami wydawnictwa Replika . 

Będę szczera, byłam zachwycona czytaniem niewydanego jeszcze egzemplarza. Mimo, że było mi z nim początkowo jakoś nie po drodze. Zaczęłam, odłożyłam na kilka dni, potem znowu kilka stron, aż w końcu usiadłam i powiedziałam dość. Czytam! Czytałam, czytałam i nie chciałam przestać póki nie skończę. 
"Kochanek pani Grawerskiej" - polityka, pieniądze, władza i kobiety. Książka jest wyjątkowa z kilku powodów. Po pierwsze jest przesiąknięta na wskroś polskością. Według mnie jest to jej ogromny atut. Szczerze mówiąc obawiałam się trochę lektury czerpiącej z amerykańskich pozycji, jednak pozytywnie się rozczarowałam. Postaci, problemy, język, sytuacja gospodarcza, polityczna a nawet materialna są typowo polskie. Wszystko to sprawia, że czytając mamy wrażenie, że akcja dzieje się na sąsiednim podwórku, tuż obok nas. Co więcej autorka daje nam tak dobrze skonstruowaną powieść, że pozostajemy z przekonaniem, że świat rodzimej polityki właśnie tak wygląda, a akcja powieści powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń. Nasza scena polityczna nie jest obrazem cnót i chluby i absolutnie nie należy się z tego cieszyć, jednak właśnie realność lektury, jest jej wielką siłą. 
Po drugie akcja toczy się w zawrotnym tempie. Nawet jeśli z pozoru nic się nie dzieje, to wiemy, że każdy detal ma znaczenie. Wszystko zostało dobrze przemyślane, nie ma niedociągnięć, niedomówień, ale nie ma też oczywistości. Krystyna Śmigielska zafundowała nam złożoną, ciekawą układankę, w której z każdą kolejną stroną poprzednie wydarzenia tworzą fascynującą całość. Jest to opowieść czysto sensacyjna, gotowy scenariusz jeśli nie filmu,to na pewno jednego z odcinków dobrego serialu akcji. 
Po trzecie bohaterowie. Nie czarno - biali, nie tylko źli, albo tylko dobrzy, choć mamy wielką ochotę ich zaszufladkować. Jednak w każdym z nich znajdujemy kierujące nimi motywy. Każdego moglibyśmy w jakiś sposób usprawiedliwić. Nawet polityków, którzy z pozoru na wskroś egoistyczni, działają pod wpływem silnego stresu, nacisków z zewnątrz, czy chęci utrzymania status quo. Nawet porywaczy, którzy mimo złych zamiarów starają się tylko poprawić swoją sytuację. 
"Kochanek pani Grawerskiej" jest pozycją mówiącą o wielkich pieniądzach, żądzy władzy i malwersacjach mienia społecznego. Jednak bardzo ważnym poruszonym tu wątkiem jest szacunek do kobiet. Szacunek, który ulatnia się im wyżej postawiony jest mężczyzna. Władza najwidoczniej odbiera męskiemu gronu umiejętność empatii. Zanikają zasady dobrego wychowania, a kobieta jest jedynie przedmiotem, który ma się dopasować do aktualnego stanu rzeczy. Potrzeba ciepła i bliskości jednak nie znika, żadne pieniądze czy błysk reflektorów nie zastąpią zainteresowania, uwagi i czułości, jakiej szuka się u drugiej osoby. I tu okazuje się, że nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach ludzie są zdolni do współodczuwania, zainteresowania i wreszcie zauroczenia. Może właśnie wtedy pokazuje się nasze prawdziwe ja, kiedy odkrywamy swoje granice, sprawdzamy co jesteśmy w stanie znieść, i jak daleko możemy się posunąć. Właśnie w takiej sytuacji autorka umieściła wątek romantyczny. Nie w pokojach hotelowych, nie na dyskretnych spotkaniach, ale w obliczu zagrożenia, w uwięzieniu, z dala od cywilizacji. Czy to dobrze? Tak, bo właśnie ten zabieg przywraca wiarę w drugiego człowieka. Sprawia, że w trakcie lektury przesiąkniętej negatywnymi postawami odzyskujemy nadzieję, że są jeszcze obok nas uczciwi, wrażliwi ludzie, którzy wyciągną do nas pomocną dłoń. 
Cieszę się, że miałam możliwość przeczytać tą książkę. Bez zbędnego patosu, bez zawoalowanych sugestii, odważnie przedstawia ona świat władzy i wzajemnych powiązań, gdzie nawet przyjaciele są wrogami, i nikt nie jest godny zaufania. Z drugiej strony pokazując jak bardzo odbija się to na życiu rodzin, żon, dzieci. I jak mało od nich zależy, jak bardzo są oni tłem, ładnym obrazkiem, upiększającą tapetą. Sensacja z świetnym wątkiem społeczno-obyczajowym. Muszę przyznać, że warto było poznać "Kochanka pani Grawerskiej". 
Dziękuję wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego i obdarzenie mnie zaufaniem!