niedziela, 9 października 2016

"Dziecko last minute" - Natasza Socha

Każdy kto czyta mojego bloga, a szczególnie osoby, które pamiętają jeszcze blog z czasów
w miarę regularnych recenzji książek, wiedzą doskonale, że mam kilka ulubionych autorek. Książki tych utalentowanych kobiet kupuję w ciemno zawsze w dniu premiery. Jedną z tych moich pod każdym względem "naj..." pisarek jest Natasza Socha. Przeczytałam do tej pory wszystkie jej książki i absolutnie ani razu się nie zawiodłam. Obecnie autorka związana jest z wydawnictwem Pascal, które wydaje serię Matki czyli córki. Pierwszą pozycją była "Hormonia" historia Kaliny, czterdziestosześcioletniej nauczycielki edukacji wczesnoszkolnej, uzależnionej emocjonalnie od swojej zaborczej matki. Kobieta pod wpływem impulsu i widma zbliżającej się menopauzy wyrusza w podróż do Holandii z mężczyzną poznanym przez ogłoszenie. Nietypowa decyzja jest początkiem serii zabawnych wydarzeń, zmian oraz przewartościowania w życiu Kaliny oraz napotkanych przez nią po drodze osób. Nie da się ukryć, że jest to książka głęboko przemyślana, nieco inna niż dotychczasowe pozycje Pani Sochy, bardziej refleksyjna i obyczajowa, a mniej sarkastyczna. Jednak najbardziej urzeka to, że autorka z poczuciem humoru i dystansem potrafi podejść do niezwykle trudnych relacji międzyludzkich. Zatem z niecierpliwością czekałam na zapowiedzianą na jesień kontynuację przygód Kaliny.  

"Dziecko last minute" jest tą wyczekiwaną przeze mnie lekturą. Wyczekiwaną podwójnie, bo premiera książki zbiegała się z moim własnym rozwiązaniem. Mój szkrab postanowił jednak zaskoczyć mamę i przeczekać termin wyjścia oraz nie sugerować się premierą książki. Ma to jednak swoje plusy. Po pierwsze zdążyłam przeczytać powieść, a po drugie zdążyłam napisać tą recenzję. Nie jestem może dojrzałą mamą 40 plus, jednak wiem, że przyjście na świat malucha za każdym razem zmienia nie tylko kobietę, ale całe jej otoczenie. Jestem również na bieżąco z huśtawką hormonalną, rozchwianiem emocjonalnym i całą gamą różnorodnych dolegliwości jakie muszą znosić "ciężarówki". 
Natasza Socha napisała świetną powieść obnażającą zakorzenione głęboko w umysłach myślenie o późnym macierzyństwie. Pisząc wykazała się ogromną wrażliwością, zwłaszcza na emocje i burze myśli świeżej mamy. Idealnie wyważyła proporcje między strachem i obawami, a radością z przyjścia na świat nowego człowieka. Nie wpadła w moralizatorstwo, nie popadła w zbyt dużą porcję żartów, nie przedstawia cukierkowej wersji macierzyństwa i co ważne nie tworzy atmosfery paniki. Bierze pod uwagę wszystkie aspekty sytuacji, pokazując reakcje rodziny, partnera, a nawet obcych osób spotykanych na ulicy i konfrontuje je z myślami ciężarnej. 
Dla mnie była to lektura, która pozwala złapać dystans. Spojrzeć z boku na własne humory oraz pojawiające się ataki paniki. Zobaczyć jak w tym wszystkim funkcjonują najbliżsi, którzy też mają swoje obawy i oczekiwania. Nieodłączna u pani Nataszy dawka humoru jest dodatkowym atutem książki, pozwalającym rozładować atmosferę. 
Jeśli macie ochotę dowiedzieć się po co przyszły ojciec wypożycza gryzonie i idzie z nimi do restauracji, czy jak pozbyć się byłego męża, który chce być ojcem nie swojego dziecka, koniecznie sięgnijcie po "Dziecko last minute". Ach! A jeśli jesteście w ciąży, i nie ważne czy macie 20, 30 czy 40 lat, to zdecydowanie książka dla Was!
Na koniec chciałam serdecznie podziękować autorce, która wraz z wydawnictwem Pascal zrobiła mi ogromną niespodziankę wysyłając książkę do recenzji! Bardzo, bardzo dziękuję!

wtorek, 4 października 2016

Bo w życiu nie ma przypadków...

Wierzę w to, że w życiu nie ma przypadków. Wierzę, że spotykamy na swojej drodze osoby, które mają nam pomóc w rozwoju. Wierzę też w to, że nic się nie dzieje bez przyczyny. 
Są pewnie osoby, które wejdą tu ze mną w polemikę. Mogą to zrobić, czemu nie? Mogą mnie zarzucić argumentami, prawdopodobnie niektóre do mnie przemówią i przyznam im rację... ale wiecie co jest najlepsze w wierze? To, że realne argumenty nie mają aż takiego znaczenia, bo wierzyć można mimo to, nadal. I ja sobie wierzę w rzeczy powyższe i w związku z tym wierzę, że nieprzypadkowo jakiś miesiąc temu odkryłam stronę Pracowni Pocztówek - o tu: http://pracowniapocztowek.pl/. Strona tak bardzo mnie urzekła, że postanowiłam napisać do jej właścicielki Marty. Marta była tak miła, że bardzo szybko mi odpisała. I tak zaczęła się nasza wspólna, krótka przygoda, choć kto wie co przyniesie jeszcze los...
W każdym razie, przeglądając stronę Marty natknęłam się na zakładkę Autorzy i okazało się, że podejmuje ona współpracę z różnymi osobami, które mają pomysł na pocztówki. Postanowiłam wysłać jej kilka swoich zdjęć i mocno wierzyłam w to, że któreś jej się spodoba. Nie zawiodłam się. Marta wybrała dwa moje zdjęcia, obrobiła je w programie graficznym, tak aby przyciągały wzrok i postanowiła, że zrobi z nich pocztówki, które będzie można kupić w sklepie. Skakałam z radości niemal pod sufit. Duma rozpiera mnie do tej pory. Wy już dziś możecie zobaczyć efekt naszej współpracy, póki co w wersji elektronicznej, jednak już niedługo dostępny w sklepie...


Ale to jeszcze nie wszystko. Właścicielce Pracowni Pocztówek odważyłam się przedstawić swój pomysł ze stworzeniem cyklu pocztówek motywacyjnych. Ta cudowna, pełna pasji osoba wykazała pełne zaangażowanie w mój pomysł i użyła swoich umiejętności, żeby nadać mu odpowiednią formę. Efekt końcowy zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Czekam tylko na odebranie serii 19 moich autorskich pocztówek w wersji papierowej i pewnie znowu będę oglądać je godzinami, tak jak ich elektroniczny odpowiednik...
Realizacja projektu motywacyjnego oraz umieszczenie moich zdjęć na pocztówkach było spełnieniem jednego z moich małych marzeń. 
Po dwóch tygodniach wymiany maili, wspólnej - osobnej pracy doszłam do wniosku, że wspaniale jest poznawać ludzi z pasją, podejmować spontaniczne współprace, realizować plany tlące się z tyłu naszej głowy i tym samym spełniać swoje marzenia. I nikt mi nie wmówi, że zadziałał tu przypadek, bo ja wierzę w to, że Martę poznałam w odpowiednim momencie. Wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam motywacji i nowego wyzwania. Dziś ponownie odzyskuję wiarę w to, że chcieć to móc i żadne marzenie nie jest nierealne, wystarczy wykonać pierwszy krok i sprawdzić swoje możliwości. Marta i jej Pracownia jest też dla mnie dowodem na to, że z pasji i marzeń można stworzyć swój świat, a nawet zamienić go w biznes...
Tu na blogu chciałam również podziękować właścicielce Pracowni Pocztówek, za okazane mi serce, pomoc i zaangażowanie, a także podzielenie się ze mną kawałkiem swojego pocztówkowego świata. Marto wielki ukłon w Twoją stronę. :)
A Was zapraszam do sklepu Marty, może znajdziecie coś dla siebie. Wyślecie pozdrowienia dawno niewidzianemu znajomemu lub komuś bliskiemu i wydarzy się coś niezwykłego... bo w życiu nie ma przypadków.