poniedziałek, 31 grudnia 2018

Recenzja pożegnalna - Agnieszka Walczak-Chojecka „Królowa gwiazd”


Rok 2018 przyniósł mi wiele nowości i zmian. Przede wszystkim w mojej głowie, gdzie w końcu poukładały się pewne sprawy. Podjęłam decyzje, które są w trakcie realizacji. Jedną z nich jest zakończenie działalności bloga Zapiski-fiszki, który od dłuższego czasu był w fazie uśpienia. Utrzymywanie go przy życiu nie ma większego sensu, bo zwyczajnie nie mam dla niego już czasu i serca.

Jednak nie odchodzę bez recenzji. Nie mogłam sobie odmówić skomentowania książki na którą czekałam bardzo długo. Ja oraz jak mniemam wszyscy wierni czytelnicy Agnieszki Walczak-Chojeckiej po przeczytaniu jej rewelacyjnej Sagi Bałkańskiej byliśmy bardzo ciekawi czy autorka w kolejnej książce utrzyma formę.
Przyznam szczerze, że po zapowiedziach nie spodziewałam się rewelacji. Zastanawiałam się czy opowieść o aktorkach może być wysokich lotów. Jakże się zdziwiłam w czasie czytania. Z każdą przewróconą stroną wnikałam w świat bohaterek i coraz mocniej żyłam ich historią.
Agnieszka Walczak –Chojecka jest mistrzynią malowania krajobrazów. Kolejny raz wraz z nią odbyłam wspaniałą podróż i mimo, że Malta nigdy nie była moim celem, po przeczytaniu książki co rusz moje myśli biegną w stronę tego miejsca. Autorka ma niebywały dar pisania o miejscach, tak aby każdy mógł się poczuć jakby nie raz chodził  maltańskimi ulicami.
Historia czterech przyjaciółek porwała mnie na kilka dobrych godzin i mimo początkowych oporów przekonałam się, że nie jest to kolejna banalna historia. Ogromnym plusem jak dla mnie jest również wplecenie w fabułę historii zakonów rycerskich. Jako wielka fanka literatury obyczajowej z wątkami historycznymi jestem całkowicie zauroczona „Królową gwiazd” i wiem, że kolejne książki autorki kupię w ciemno bez czytania zapowiedzi.
Jeśli jeszcze zastanawiacie się z którą książką rozpocząć Nowy Rok, gorąco zachęcam do sięgnięcia po „Królową gwiazd”. Może dzięki niej, tak samo jak ja dopiszecie Maltę do swoich celów.


Tym wpisem, jak już wspominałam zamykam działalność bloga. Strona Zapiski-fiszki na Facebooku też pewnie będzie w fazie wygaszania. Może czasem coś się tam pojawi, jednak nie mogę nic obiecać. Nowe projekty i plany czekają. Zatem spotkamy się na innej płaszczyźnie. J

Dziękuję autorom oraz wydawnictwom, które w czasie działalności bloga okazały mi zaufanie. Życzę Wam samych sukcesów i bestsellerów.
Moim czytelnikom dziękuję za wspólny czas i wierzę, że jeszcze kiedyś uda nam się spotkać w jakiś sposób. :)

sobota, 12 maja 2018

"Kogut domowy" - Natasza Socha



Matka kwoka, matka polka – wszystko wiedząca, wszechobecna i z wybitną umiejętnością z multitaskingu. (Multitasking dla niewtajemniczonych to robienie kilku rzeczy jednocześnie.) 
Czy można ją zastąpić, czy ona na to pozwoli? A co kiedy nie ma wyjścia i musi zamienić się rolą z mężem, który przecież nie jest IDEALNY?
Natasza Socha w kolejnej powieści mierzy się ze znanymi stereotypami matriarchatu rodzinnego. Przeciwstawia standardowe schematy podziału obowiązków domowych nietypowej sytuacji. Ona musi przejąć finansowe utrzymywanie bytu rodziny, on musi zorganizować całą resztę. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że ich, czyli kobiet jest sztuk cztery, natomiast on jest jeden. Każda z nich potrzebuje uwagi i zrozumienia, każda ma inne potrzeby i oczekiwania. Do tej pory funkcjonowały razem, a on był nijako obok. Ojciec obecny, nieuczestniczący. Diametralna zmiana polega na odwróceniu ról, ojciec obecny, dostępny i uczestniczący, a matka doglądająca i odkrywająca na nowo świat zewnętrzny z wszystkim jego pokusami i zagrożeniami.
Jak to u Sochy bywa jest zabawnie, lekko, ale wnikliwie. Rewelacyjna umiejętność obserwacji świata i zachowań ludzkich są widoczne w każdej kolejnej publikacji. Autorka z specyficzną dla siebie umiejętnością potrafi rozprawić się z tematami budzącymi wiele emocji. Dyskusja nad tym kto jest lepszym rodzicem jest ostatnio coraz bardziej żywa. Mężczyźni nie chcą być ojcami nieuczestniczącymi, nie zgadzają się na osuwanie ich od wychowania dzieci. Potrafią świetnie poradzić sobie z wszystkimi zadaniami, łącznie z samodzielnym stworzeniem stroju na przedszkolny bal przebierańców. Nie są z tego powodu mniej męscy. Kobiety mimo, że często narzekają na nadmiar obowiązków same nie potrafią oddać części z nich tatusiom, bo przecież kto zrobi to lepiej niż mama?

„Kogut domowy” jest cudowną powieścią rozprawiającą się z zastanym, konwencjonalnym schematem rodziny. Jest obowiązkową lekturą dla wszystkich mam, które czują się przemęczone, żeby pokazać im, że zlecenie części obowiązków tatusiom, może się okazać strzałem w dziesiątkę. Jest też wspaniałą powieścią dla tatusiów, nie tylko tych którzy tak jak Jakub muszą zmierzyć się z nową sytuacją, ale też dla tych, którzy aktywnie angażując się w życie rodziny stają w obliczu wielu niepewności. 
Natasza Socha jak zwykle mnie nie zawiodła, zatem z niecierpliwością czekam na kolejną powieść.
Za egzemplarz powieści dziękuję wydawnictwu PASCAL. 

środa, 2 maja 2018

"Wielki finał" - Marek Migalski


W ostatnim czasie czytam coraz mniej. Niewiele pozycji przyciąga moją uwagę na dłużej niż 50 stron. Ostatni miesiąc był naznaczony lekturami przerwanymi, które porzucałam już do nich nie wracając.


Jednak trafiłam też na książkę, która wzbudziła moje zainteresowanie i wciągnęła na tyle, że przeczytałam ją od deski do deski. Wielki finał Marka Migalskiego nie jest typową literaturą po jaką sięgam zazwyczaj. Ani to obyczaj, ani dramat z wątkiem psychologicznym. Jednak opis okładki był na tyle interesujący, że postanowiłam zrobić wyjątek i przeczytać coś z innej półki. Decyzja się opłaciła, bo dawno nie czytałam nic tak absorbującego uwagę i myślenie refleksyjne. 
Recenzja ta czekała z publikacją dokładnie od świąt Wielkanocnych, bo uznałam, że temat śmierci na życzenie nie jest dobrze widziany w obliczu tych właśnie świąt. Wizja niedalekiej przyszłości, w której każdy może w dowolnym momencie zakończyć swoje życie wydała mi się początkowo atrakcyjna. Nie jestem zwolennikiem eutanazji, jednak jestem głęboko przekonana, że wolny wybór dotyczący własnej egzystencji to jedno z najważniejszych praw człowieka.

Autor przedstawia w swojej powieści fragment idealnego świata wykreowanego dla tych, którzy mają pieniądze. Posiadanie ich umożliwia bowiem zakończenie swojego życia w wymarzonych warunkach luksusowego kurortu. Długość pobytu uzależniona jest od grubości portfela. Główny bohater zderza się z różnymi powodami, dla których inni decydują się przejść na drugą stronę. Jedne budzą w nim złość, inne śmiech, a jeszcze inne skłaniają do refleksji. Ile osób, tyle możliwości i argumentów przemawiających za szybką, bezbolesną śmiercią. 

Czy to jest wstrząsająca lektura? Nie. Jednak nie jest też książką po której przechodzi się po prostu do dalszej części dnia, bez żadnej refleksji, zatrzymania i zadumy nad własnymi potencjalnymi powodami. Nad tym co w ogóle myślimy o "dobrowolnym" pozbawieniu się prawa do życia. I czy na pewno to będzie dobra decyzja, a może nie? Od kiedy przeczytałam "Wielki finał", a minął już ponad miesiąc, chodzi mi po głowie fragment piosenki De mono:


"Wszystko jest na sprzedaż
Sprzedajemy też naszą wiarę,
Choć życie jak rzeka
Porywa i winnych każe
Wszystko jest na sprzedaż
Jeśli tylko coś jest warte…"


Ile warte jest życie? A ile śmierć? Czy mamy prawo decydować o tym w jaki sposób zakończymy nasze życie? A jeśli tak, to czy mamy prawo zmienić zdanie? Wiele pytań i mało odpowiedzi. Marek Migalski stworzył powieść, która nie pozwala spokojnie zasnąć, zasiał bowiem ziarno niepewności co do przyszłości i kierunku w którym może zmierzać świat. 

Za egzemplarz powieści dziękuję wydawnictwu Od deski do deski.


poniedziałek, 12 marca 2018

Wszystkie pory uczuć. Wiosna - Magdalena Majcher przedpremierowo


Idzie wiosna. Nie tylko ta kalendarzowa, nie tylko ta pogodowa, również książkowa. Najnowsza powieść z cyklu Wszystkie pory uczuć puka już do drzwi, czy to za sprawą kuriera, czy też sms-a z popularnej sieci. Wiosna wkracza na salony i zrobi swoim wejściem sporo zamieszania. Inne powieści z tego gatunku będą na nią spoglądać zazdrośnie i zawistnie. Zaś ona niczym nie zrażona usiądzie w centralnym punkcie i skupi na sobie uwagę czytelników. 


Magdalena Majcher stworzyła kolejną świetną powieść, która nie tylko trafia do serca, ale też zostaje w umyśle i nie chce wyjść. Już kiedy dowiedziałam się, że tematyka ma oscylować wokół FAS - czyli poalkoholowego zespołu płodowego wiedziałam, że lektura mnie pochłonie. W temat jestem nijako bezpośrednio zaangażowana. Będąc terapeutą dzieci z trudnościami mam jako takie rozeznanie w tym zakresie. Wiem, że o FAS mówi się w Polsce mało, a jeśli się mówi to wśród terapeutów, psychologów i nauczycieli, którzy spotykają takie dzieci, a i to wcale nie świadczy o ich dogłębnej wiedzy. Prawidłowa diagnoza, czy w ogóle diagnoza, jest sprawą niszową. I mimo, że statystyki mówią swoje to temat jest zamiatany pod dywan, a w powszechnej świadomości lampka wina czy jedno piwo nie szkodzą. Otóż szkodzą i to bardzo. 
Magdalena Majcher swoją książką wyłożyła karty na stół. Chciało by się rzec niczym Juliusz Cezar: Alea iacta est. Wierzę mocno, że powieść Wszystkie pory uczuć. Wiosna dotrze nie tylko do fanów literatury obyczajowej. Mam nadzieję, że będzie to początek lawiny, że będzie ona przekazywana z rąk do rąk i polecana wszędzie, bo jest tego warta. Podjęcie się tematu, który do tej pory pozostawał w cieniu było niewątpliwie wyzwaniem. Autorka zmierzyła się z nim z zaskakująco dobrym wynikiem. Śmiem twierdzić, że to jej najlepsza powieść (ostatnio chyba też tak mówiłam?). Jeśli tak to oznacza tylko jedno: Magdalena Majcher jest niezwykle utalentowaną pisarką i podejmując trudne tematy toruje sobie drogę w mało uczęszczane rejony literatury obyczajowej. A ostatnią i chyba najważniejszą rekomendacją lektury niech będą słowa moje babci z dziś: Masz jeszcze coś tej Majcher? Ją się bardzo dobrze czyta. (A babcia byle czego nie czytuje;)). Zatem polecam Wiosnę od TEJ Majcher, niech zrobi porządek w głowach i jest początkiem dużej zmiany. 

piątek, 9 marca 2018

Kółko Krzyżyk DIY


Od kilku miesięcy moja natura czytelnika jest chyba uśpiona. Czytam sporadycznie. Niewiele tytułów mnie porywa i co najdziwniejsze pojawiła mi się myśl, że czytanie ogromnej ilości książek to w pewnym sensie strata czasu. Przerażające jest to, jak krótko żyje książka na rynku i jak szybko staje się nic nie wartymi zadrukowanymi stronami. Chętnie czytamy nowości i prześcigamy się w tym, aby mieć je jak najwcześniej, natomiast cała reszta dobrej literatury leży zapomniana w magazynach. Poczułam się przytłoczona nowościami i tempem w jakim "muszę" je mieć, przeczytać, opisać i zapomnieć. Jeśli coś mnie męczy to zaczynam z tego rezygnować i tak też zrobiłam tym razem. Kiedy przestałam pędzić na kolejnymi premierami okazało się, że zaczynam czytać uważniej i robię intensywną selekcję przyswajanych treści. Odkryłam również na nowo swoje pasje, które porzuciłam na czas intensywnego zachłyśnięcia się literackimi nowościami. Nadal żyję szybko i robię mnóstwo rzeczy na raz, ale w zakresie zupełnie innych aktywności. 

Ostatnio pochłonęło mnie tworzenie przestrzennej gry Kółko Krzyżyk. 
Pewnie normalnej osobie stworzenie takiej gry zajęło by jedno maksymalnie dwa popołudnia, jednak u mnie (praca, chore dzieci i codzienność, którą jednak MUSZĘ czasem ogarnąć;) ) trwało tydzień. Jednak z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona. 

Co musiałam zrobić, żeby powstało przestrzenne kółko krzyżyk?

  1. POMALOWAŁAM gotowe podkładki pod kubki z wyciętymi kółkami i krzyżykami farbami do decoupage (akurat takie miałam pod  ręką) z jednej strony krzyżyki są czarne, a kółka kremowe, natomiast z drugiej strony zrobiłam cieniowanie żółto-zielone
  2. Papierem ściernym PRZETARŁAM całe podkładki zdzierając farbę na brzegach, żeby wyglądały na zużyte.
  3. POLAKIEROWAŁAM podkładki półmatowym bezbarwnym lakierem dwa razy.

Podkładki gotowe w moim przypadku trwało to pięć dni!

Po pięciu dniach przyszła pora na planszę. Wymyśliłam sobie, że musi się składać, być dwustronna i zajmować jak najmniej miejsca. Bristol nie przeszedł próby korzystania i transportu. Każdy inny papier też odpadał, bo przeszkadzały mi zgięcia. Postawiłam, więc na materiał. Wybrałam dwa kawałki bawełny zieloną kratkę i beż.

  1. PRZYCIĘŁAM dwa kwadraty o boku 44 cm.
  2. Lewą stroną ZSZYŁAM je razem z 4 boków, jednak ostatni zostawiłam nie zszyty do końca (jakieś 20 cm).
  3. Zszywając już na początku WŁOŻYŁAM dwa paski wstążki między oba kwadraty
  4. Po wywinięciu na prawą stronę PRZESZYŁAM niedokończony bok i dla lepszego efektu przeszyłam jeszcze raz dokoła całość robiąc ramkę.
  5. Na końcu WYZNACZYŁAM kwadraty o boku 14 centymetrów i ściegiem zygzakowym przeszyłam materiały wzdłuż narysowanych ołówkiem linIi po 3 razy, żeby były mocnej widoczne. (trzeba pamiętać o odsunięciu wstążeczek do wiązania, żeby sobie ich przypadkiem nie zaszyć). 
Materiałowa plansza spełnia swoją funkcję i jednocześnie jest opakowaniem gry. Wstążeczka pomaga w trzymaniu wszystkiego w ryzach, a jednocześnie nie przeszkadza podczas gry.
Moment odwiązywania jest chyba najprzyjemniejszy w całym użytkowaniu zestawu. W końcu wszyscy kochają odpakowywanie prezentów J.
Jeśli szukacie oryginalnej zabawki dla waszego dziecka, do waszego przedszkola czy sami lubicie grać w kółko krzyżyk to spróbujcie sami zrobić taką grę. Możecie też napisać do mnie:)









.



poniedziałek, 19 lutego 2018

Korzystając z zasobów...

Od pewnego czasu na fanpagu zapowiadałam zmiany. Po długim milczeniu, postanowiłam podsumować to co układa się w mojej głowie i podzielić się swoimi refleksjami odnośnie bloga i związanych z nim aktywności.
Jak zauważyliście recenzje pojawiają się u mnie już sporadycznie i to się w najbliższym czasie nie zmieni. Blog przechodzi teraz fazę uśpienia, czasem coś wkleję, ale nie zamierzam już pisać o wszystkich książkach, które czytam. Stało się tak, bo najwidoczniej nie jest mi to już tak potrzebne, a może wypaliłam się opiniotwórczo. Nie przeszkadza mi brak recenzji, zatem nie będę się do nich zmuszać. Moje obecne działania skupiają się wokół trzech tematów: dzieci, rozwoju osobistego i zachowania umiaru. Z tym pierwszym wiąże się mój nowy pomysł odnośnie ewolucji bloga. Chcę od wiosny rozpocząć z dziećmi zwiedzanie i poznawanie Polski, a szczególnie Polskich Parków Narodowych. Co za tym idzie troszkę o tym pisać w kontekście poznawania i zwiedzania Polskich Parków Narodowych oraz nauki życia blisko natury i szeroko pojętej ekologii dnia codziennego. Nie spinam się specjalnie, że będzie z tego coś nadzwyczajnego. Co wyjdzie, to wyjdzie. 
Poza tym chciałabym mocniej związać swoje życie z otaczającą nas ekosystemem. Zainspirowana Dorotą z bloga Ekoeksperymenty oraz Barbarą z Wielkiego Zachwytu postaram się zaszczepić w mojej rodzinie miłość do przyrody i szacunek do istot żywych. Nie jest to dla mnie nowość, ale chciałabym zaangażować się bardziej i większą uważnością.
Z tym tematem związany jest też częściowo mój rozwój osobisty (i nie mówię tu o studiach), jednak pomysł nadal jest w tracie tworzenia, zatem na razie sza!

Jedną z inspiracji do zmiany oraz ogromnym impulsem do działania i walki z prokastynacją, była dla mnie lektura książki Miej umiar Natalii Knopek, którą z całego serca polecam. Książka dotycząca po części rozwoju osobistego, po części minimalizmu, a po części życia po swojemu pomogła mi uporządkować wszystko co od dłuższego czasu rodziło się w mojej głowie.
Nie mogę też nie wspomnieć o warsztatach z robienia koszyków z włóczki t-shirtowej u Julii z Na nowo śmieci w pracowni Cztery Razy Trzy <3. I przynależności do grupy Daję rzeczom drugie z życie. Wszystkie te małe cegiełki składają się na moją dużą zmianę.

Jeśli chodzi o minimalizm, którym swego czasu się zachłysnęłam, ale nie miałam w związku z nim mocy sprawczej to podziało się tak: im więcej czytam tym mniej jestem zachwycona, a więcej dostrzegam niepoważnych i nieekologicznych postaw. Nie zgadzam się z wyrzucaniem, nie zgadzam się z brakiem szacunku dla pracy innych (bo każdy posiadanych przez nas przedmiot został przez kogoś zrobiony  - najczęściej przez "małe chińskie rączki") zatem wyrzucenie go na śmietnik jest skrajną nieodpowiedzialnością. Skoro już to kupiłam to wykorzystam, jeśli nie w sposób pierwotnie zakładany to w inny. Bardzo pasuje mi tutaj zdanie: Dostrzeż swoje zasoby i wykorzystaj je! I nie chodzi tu tylko o rzeczy materialne, chodzi też o wiedzę, czas i energię. Ogólnie pojawia mi się i klaruje potrzeba niemarnowania, wykorzystania i docenienia dotychczasowych wysiłków swoich i innych. Dzięki temu bardziej skupiam się tam tym co mam i jak mogę z tego korzystać, a mniej na muszę więcej umieć, mieć, wiedzieć. Nie dotyczy to jednak kontaktu z naturą, bo okazuje się, że tutaj muszę więcej. ;)
Mam nadzieję, że mimo wszystko czasem będziecie do mnie zaglądać. Może okaże się, że książki, ekologia, Parki Narodowe, dzieci i umiar wpasują się też w wasze poglądy. 
P.S. Czytam teraz "Sekretne życie krów" - fascynująca lektura. Powiedzenie: Tylko krowa nie zmienia zdania, nijak ma się do rzeczywistości, bo to bardzo mądre stworzenia i czasem też zmieniają preferencje. :)



czwartek, 18 stycznia 2018

Spotkania dyskusyjnego klubu książki

Zbliża się pierwsze w nowym roku spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki Kobiet z Podbeskidzia. Zmotywowało mnie to do podsumowania dwóch ostatnich spotkań roku 2017. 

Listopadowe odbyło się beze mnie ze względu na chorobę moich małych ludzi w domu. Dziewczyny jednak świetnie sobie poradziły i jak widać na zdjęciach bawiły się wyśmienicie. 


Z tego co wiem, powieść, która została wzięta pod lupę nie zrobiła na nich zbyt wielkiego wrażenia. Ogólny wniosek był taki, że "Dawka życia", bo o niej tu mowa, znacząco odbiegała od promowanego w niej tematu. Zatem niewiele było o szczepieniach i dyskusji z nimi związanej, bo autorka skupiła się na relacjach personalnych między bohaterami. Byłam zaskoczona, że ta książka nie zdobyła sympatii dziewczyn, bo mi czytało się ją bardzo dobrze. Żałuję zatem, że nie byłam na spotkaniu, bo z pewnością dyskusja byłaby interesująca. 



W grudniu jednak nie mogło mnie zabraknąć z dwóch powodów. Po pierwsze były to drugie urodziny naszego klubu. Na którymś z poprzednich spotkań obiecałam, że upiekę muffinki z okazji kolejnej rocznicy. Z trudem (brak czasu i niedobór cukru), jednak udało mi się wywiązać z obietnicy. Po drugie było to moje ostatnie spotkanie jako liderki naszego klubu. Zmiany w życiu prywatnym sprawiły, że nie mam już tyle czasu i nie mogę poświęcić się w takim stopniu jak bym chciała zaangażowaniu w ten projekt. 


W związku z tym nastąpią zmiany w funkcjonowaniu klubu. Dziewczyny nie będą omawiać tylko książek z klubu Kobiety To Czytają. Będą natomiast nadal zarażać się czytaniem, dyskutować, robić zdjęcia oraz nowość bywać na spotkaniach autorskich ulubionych pisarek, teraz już jako  Dyskusyjny Klubu Książki Kobiet z Podbeskidzia (bez dopisku pod patronatem klubu Kobiety To Czytają). Została na mnie wymuszona obietnica, że będę się pojawiać i nie zostawię ich całkiem, więc pewnie jeszcze co jakiś czas zobaczę co się u nich dzieje. Wierzę, że nadchodzące zmiany przyniosą wiele nowych pomysłów, energii i świeżość. 




Spotkanie świąteczne nie obyło się bez prezentów. Wydawnictwo Prószyński obdarowało klubowiczki książkami oraz klubowymi torbami - DZIĘKUJEMY! Aneta i Dominika przygotowały fantastyczne zakładki, a każda z nas przyniosła prezent i odbyło się losowanie. Atmosfera była iście zimowo-mikołajkowa. Mnóstwo śmiechu i planów na Nowy Rok, a na koniec życzenia i uściski. 


Styczniowe spotkanie już 20-tego w sobotę, jeszcze pod barwami klubu Kobiety To Czytają. Natomiast luty przyniesie niespodzianki, których sama jestem ciekawa!:)

wtorek, 16 stycznia 2018

"Wszystkie pory uczuć. Zima" - Magdalena Majcher przedpremierowo

Magdalena Majcher, której książki mam przyjemność czytać zazwyczaj jeszcze przed premierą tym razem bardzo mnie zaskoczyła. Druga część cyklu "Wszystkie pory uczuć" jest diametralnie różna od pozostałych książek autorki. Jej styl i język ewoluowały i wskoczyły na wyższy poziom. Jest to nadal przyjemna lektura, którą czyta się z łatwością, jednak tematyka stała się bardzo trudna. 

"Zima" przedstawia historię Róży, opiekunki z domu dziecka, w którym wychowywała się Hania, bohaterka poprzedniego tomu. Róża poświeciła całe swoje życie dzieciom, nie stworzyła rodziny, ani nie była w związku, aż do momentu, w którym rozpoczyna się książka Magdaleny. Akcja ma początek iście baśniowy, nawiązując do klasyki Andersena autorka zabiera nas w śnieżną, mroźną zimę. Robi to na tyle sugestywnie, że nawet w szary dzień, dzięki jej opisowi przenosimy się do białego Sosnowca i uczestniczymy w nietypowym ślubie dwojga starszych ludzi. Młodzi państwo zaczynają wspólne życie zdecydowanie później niż wymagają tego społeczne oczekiwania. Jednak tak samo jak u ludzi dwudziestoletnich tak i u nich przychodzi czas na poznanie siebie, weryfikację oczekiwań oraz skonfrontowanie z korzeniami. I właśnie ten ostatni punkt Magdalena Majcher obrała za główny temat swojej powieści. Zabierając nas w przeszłość Róży stara się wyjaśnić jej samotność, obawy oraz niezrozumiałą dla otoczenia bliską, wręcz symbiotyczną relację z młodszą siostrą. 

Autorka stworzyła bardzo dobry portret psychologiczny bohaterki. Wciągnęła mnie w lojalnościową walkę między tym czego chce Róża, a tym o co proszą rodzice. Sprawiła, że targały mną sprzeczne emocje. A zakończeniem przekonała, że jeszcze nie jeden raz zaskoczy swoich czytelników.
Zaraz po lekturze napisałam na grupie Świat Książek Magdaleny Majcher, na którą swoją drogą serdecznie zapraszam (o tu: https://www.facebook.com/groups/1085818408196533/), że jeśli autorka cyklu "Wszystkie pory uczuć" będzie się nadal rozwijać w takim tempie, to inni pisarze niedługo będą mogli jej tylko zazdrościć. Po kilku dniach nie zmieniłam zdania i niech to zdanie będzie najlepszą rekomendacją tej powieści. 
Jutro premiera, zatem szukajcie na półkach. :)