czwartek, 30 października 2014

"Zamieszanie na sawannie, czyli dlaczego zwierz dziki łyka batoniki" - Dorota Kassjanowicz


Tym razem będzie coś o książce dla dzieci. Mój syn co prawda jest jeszcze malutki i niewiele czytamy, ale to nie przeszkadza matce-wariatce tworzyć mu wartościowej biblioteczki. Jak pisałam wcześniej z Targów w Krakowie skarbów przywiozłam kilka. Jest między nimi też nowa pozycja wydawnictwa Alegoria. Co tu dużo mówić, kupiłam i nie żałuję. 

"Zamieszanie na sawannie" jest historią o dzikich zwierzętach, które w obliczu zmian dokonały złych wyborów. A na sawannie zmieniło się wiele. Pojawili się turyści, a dla nich sklep i restauracja. Zwierzęta ogarnięte szaleństwem i najnowszymi trendami, zaczęły stosować różne diety i zmieniać styl życia. Co z tego wynikło? Czy warto próbować ślepo podążać za modą? Czy na pewno ktoś, kogo podziwiamy, jest lepszy od nas? 
Książka odpowiada na wiele aktualnych pytań. W zabawny i przede wszystkim jasny sposób przekazuje, co jest w życiu najważniejsze. Pomaga uwierzyć w siebie, pozbyć się kompleksów oraz docenić innych. 

Autorka urzekła mnie najbardziej przyczynami dla których dany zwierzak postanowił się zmienić. U wszystkich było to bowiem sugerowanie się zdaniem innych, które przecież niekoniecznie musi być dobre. Każdy z nas stara się uczyć swoje dzieci, aby nie patrzyły na innych, aby dostrzegały swoje mocne strony. Aby potrafiły zaakceptować siebie takimi jakie są. Moim zdaniem ta książka może pomóc nam rodzicom, pokazać dzieciom, że czy gruby, czy chudy, czy mały czy duży każdy jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. 
Pisząc o książce nie sposób pominąć szaty graficznej. Wydana jest pięknie, starannie przygotowana, w twardej okładce. A ilustracje, no cóż, skradły moje serce. Są proste, przejrzyste, a jednocześnie dopracowane, można rzec, że dopieszczone. Szczególnie urzekł mnie grubiejąco-chudnący kameleon Antonio i rzecz jasna motyl Stasiek. Zdecydowanie warto mieć tą pozycję w rodzinnej biblioteczce. 

Myślę, że książka zostanie przeze mnie nie raz przeczytana nie tylko w domu, ale i w przedszkolu i na zajęciach terapeutycznych z dzieciakami w młodszych klasach. Ma w sobie tyle bogatych treści, że można o niej mówić i mówić, co zamierzam niecnie wykorzystać. 

środa, 29 października 2014

„Cyrk nocy” Erin Morgenstern


„Cyrk nocy” – powieść, która pojawiała się na mojej drodze i znikała. Do tej pory było mi nie po drodze z kupieniem jej. Wreszcie mam i to jeszcze za połowę ceny! Zaczęłam od razu, porzuciłam wszystko inne. Rzadko sięgam po książki tego typu, więc nie mam przesytu, nie mam negatywnych odczuć i tym bardziej „Cyrk nocy” mi się podobał. 
Jest to opowieść o dwójce młodych magików Celii i Marcu, którzy bez swojej wiedzy, a tym bardziej zgody, zostali zobligowani do pojedynku na śmierć i życie. Oboje od wczesnego dzieciństwa zdobywali wiedzę magiczną od swoich nauczycieli, jednak każdy w inny sposób. Celia praktycznie, Marko z książek. Kiedy byli już gotowi zaczęła się walka, walka o panowanie nad cyrkiem snów, w którym niezliczone namioty pełne są niespodzianek. Jednak wszystko skomplikowało się gdy tych dwoje do tej pory obcych sobie ludzi, spotyka się i zaczyna odkrywać ile ich tak naprawdę łączy. 
Erin Morgenstern stworzyła niesamowitą opowieść, pełną magii i baśniowych wydarzeń. Postaci, które urzekają i na długo nie dają o sobie zapomnieć. Ale przede wszystkim, i chyba nikt mi nie wmówi, że jest inaczej, autorka ma niesamowitą wyobraźnię. Ona nie pisze. Ona maluje. Maluje przed nami obrazy, cóż z tego, że czarno-białe skoro mają tak wielką moc. Wszystkie opisy kolejnych namiotów Le Cirque des Revês zabierają nas w nieodgadnioną rzeczywistość, gdzie chcemy więcej i więcej. Czytanie o Cyrku Snów, było jak podróż do innego świata, gdzie wszystko o czym marzymy, jest na wyciągnięcie ręki. Każdy krok przynosi nowe doświadczenia i zaskakujące doznania. Ile w tej książce było zaskoczeń- zaskoczeń, w postaci mojego niedowierzania: Jak ona to wymyśliła? 
Magia, magia i jeszcze raz magia. Jest to książka, która na mojej półce będzie na honorowym miejscu. Może to moje zamiłowanie do książek dla dzieci. Może to fascynacja czarownicami sprawiła, że Cyrk urzekł mnie aż tak bardzo. Nie wiem. Wiem tylko, że jest to najpiękniejsza czarno-biała powieść o magii i miłości jaką udało mi się ostatnio przeczytać. 
Jestem jednym z revêurs – fanów, fascynatów cyrku. Jestem całkowicie zakochana w tej historii, która nie jest tylko opowieścią o walce dwóch potężnych magików, ale przede wszystkim jest historią o dwójce ludzi, którzy wbrew wszystkiemu odnajdują do siebie drogę. Jest też opowieścią o wolności i jej granicach, które czasem sami sobie wyznaczamy, ale też historią o realizacji marzeń, czasem nierealnych, wydawałoby się, że szalonych. 

W książce jest tyle urzekających opisów, że nie sposób się jej oprzeć. A jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany czy chce ją przeczytać, to może ten krótki cytat was zachęci. 
„Kiedy otwiera oczy, stoją na rufie statku pośrodku oceanu. 
Tylko, że statek jest z książek, na jego żagle składają się tysiące nakładających się na siebie stronnic i unosi się na morzu czarnego atramentu.
Całe niebo jest usiane światełkami, które są niczym gąszcz gwiazd jasnych jak słońce.”

Bardzo, bardzo polecam!

poniedziałek, 27 października 2014

Książkowy Woodstock - czyli Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2014




Przybyłam, zobaczyłam, wróciłam i przywiozłam ze sobą o wiele za mało! To moja główna konkluzja z Targów. 
Po wczorajszym powrocie powiedziałam sobie, że napiszę coś dziś. Jak ochłonę. I co? Ochłonąć nie mogę, a może nie chcę? W każdym razie, jestem zachwycona! Ale po kolei. 
Po przeczytaniu kilku relacji z czwartku, piątku i soboty i wskazówek od innych uzbrojona w cierpliwość i męża - tragarza, wybrałam się na Targi w niedzielę. dzień wcześniej pięknie wydrukowałam plany hali i spotkania. Oczywiście jak to ja zostawiałam je na stole, bo po co mi one!?
Cieszę się, że byliśmy z samego rana, bo zdążyliśmy na spokojnie - bez przedzierania się przez tłumy obejść wszystko zanim, na dobre zaczęła się targowa gorączka. Wypiliśmy też kawkę, ułożyliśmy plan, który chwilę potem upadł i obejrzeliśmy sobie wystawy, które cóż, faktycznie były symboliczne. 
Nie ukrywam, że jako matka - wariatka wydałam więcej pieniędzy na książki dla syna, które teraz kompletnie go nie interesują (ALE BĘDĄ!!!), niż na własne. W ogóle stoiska wydawnictw dla dzieci mnie pochłonęły. Udało mi się zdobyć cudne książki, które niebawem na blogu na pewno opiszę, z punku widzenia matki-wariatki, ale też nauczyciela-terapeuty, bo tego się nie da oddzielić. (Wiem, wiem dzieci nauczycieli są najgorsze, i takie tam... no cóż, byleby coś tam czytał... :P).
Moich zdobyczy mam sztuk 3 - nowe, plus 4 z wymiany organizowanej przez lubimyczytać.pl. Malutko... no cóż gotówka szybko wypływa, a bankomat nie chciał współpracować, mąż też pilnował cobym nie przesadziła (dostałam limit - wyobrażacie to sobie?!) jak przeczytam to też wrzucę. 

Z przyjemności kolejnych: miła pogawędka z M. Stuhrem, o nagrywaniu "Jedwabnika" ( "Wołaniem kukułki" nas kupił, więc każdą następną część zamierzam wysłuchać, a nie przeczytać) i spotkanie z dziewczynami z Prószyńskiego! Bardzo, bardzo miłe! Ach i bym zapomniała o spotkaniu z autorką nowej książki Poławiaczy Pereł Aidą Amer.. ale o niej mam nadzieję wkrótce będzie szerzej. 
Poza tym, że czas naglił (Radosław-Śmiechosław czekał w domu), fundusze wyszły zbyt szybko, a tłumy nie pozwoliły mi na spokojne delektowanie się zapachem książek. Ale wącham dzisiaj!!! To właśnie to miejsce jest moim Woodstockiem i będę tam wracać co rok!
Ach i jeszcze porażka tego roku (moja- nie Targów), nie byłam na stoisku Świata Książki, mimo że to moje ukochane wydawnictwo. jak to zrobiłam? Nie mam pojęcia! ;)

niedziela, 19 października 2014

"Piąta aleja, piąta rano" - Sam Wasson, czyli Śniadanie u Tiffany'ego od podszewki

Czekałam na tą książkę, polowałam na nią i za każdym razem coś mi przeszkodziło w jej zdobyciu. Wreszcie mam. Moje oczekiwania co do niej były ogromne, bo po pierwsze Śniadanie u Tiffany'ego jest moim ulubionym filmem na chandrę. Po drugie książka Trumana Capota, zrobiła na mnie swego czasu wrażenie. Po trzecie zastanawiałam się jak można napisać !ciekawie! o kręceniu filmu.

Już od pierwszych stron dałam się całkowicie wciągnąć w historię. Nie było ani chwili nudy, znużenia czy niechęci do dalszego czytania, Mimo, że w książce jest ogrom nazwisk, tych znanych i mniej znanych, mnóstwo postaci z świata filmu, biznesu i tak zwanych wyższych sfer ameryki lat
50-tych i 60-tych to czytało mi się na podziw dobrze. Zazwyczaj w takich sytuacjach gubię się kto z kim, po co, dlaczego i porzucam niedokończoną książkę, Tu jednak było inaczej. Coraz bardziej wciągałam się w wzajemne zależności. Coraz mocniej interesowało mnie dlaczego Edith Head - jedyna licząca się i najważniejsza projektantka kostiumów w Hollywood została odsunięta od projektowania strojów dla Holly Golightly. Z każdą stroną byłam mocniej zaskoczona relacjami na planie filmowym i poza nim. Kto by przypuszczał, że Georg Peppard był taki snobem? Przecież w filmie całkiem mnie kupił... ;) Niesamowite, że Truman Capote nie miał nic wspólnego z filmem, poza tym, że sprzedał do niego prawa. No i oczywiście Holly-Audrey, cudowna, wspaniała. Wzór cnót. Klasa sama w sobie. Kobieta, dla której zjedzenie drożdżówki na potrzeby filmu było problemem. Kobieta, która zmieniła mentalność amerykanów swoją małą czarną i swobodnym stylem. Jak tu jej nie kochać?

Książka spełniła moje wszystkie oczekiwania, a nawet jeszcze więcej. Napisana lekkim językiem, z mnóstwem anegdot, które wywołują uśmiech na twarzy w czasie czytania. Autor potrafił pokazać, że jest niezwykle błyskotliwym i inteligentnym mężczyzną. Powołuje się na wiele źródeł, zaznacza mnóstwo przypisów, które jeszcze na końcu książki rozbudowuje, a jednocześnie pisze historię w taki sposób, że czyta się ją jak dobrą powieść. Niewątpliwie napisanie książki o filmie który jest klasyką kina, o artystach go tworzących było wyzwaniem, któremu trudno sprostać. Moim zdaniem Sam Wasson wyszedł z niego obronną ręką. Książka jest wartościowym źródłem wiedzy nie tylko na temat filmu, ale także, a może przede wszystkim na temat Ameryki lat 50-tych i 60-tych. Jak dla mnie pozycja obowiązkowa, dla wszystkich fanów Audrey Hepburn, Śniadania u Tiffany'ego i Hollywood.

niedziela, 12 października 2014

"Szczęście za progiem" Manula Kalicka

Książka kupiona nad morzem. Kupiona nie bez powodu... bowiem, Małgosia Warda z którą spotkałam się w Gdyni, żeby przeprowadzić wywiad dla klubu Kobiety to Czytają, a który to wywiad już niebawem zagości w sieci i oczywiście na blogu, zadała mi pytanie: Jakich polskich współczesnych autorek czytam książki? I tu wpadka, bo nie mogłam sobie przypomnieć, co ja też ostatnio polskiego czytałam... no istna czarna dziura. Bo, że Terakowską kiedyś ubóstwiałam, to łatwo było mi przytoczyć. A cóż, z współczesnych pisarek polskich nie mam na razie ulubionej, zatem po instrukcjach Małgosi, i usilnych staraniach, żeby zapamiętać wymienione przez nią nazwiska następnego dnia pobiegłam do księgarni. I tam istne szaleństwo, (jakby zwykle było inaczej ;)), ale uznajmy, że tym razem było jeszcze gorzej... więc z 5 wybranych autorek chciałam jedną. Padło na Manulę Kalicką. Pomyślałam, jestem na wakacjach, więc chcę coś wakacyjno - lekkiego. 
Wzięłam "Szczęście za progiem" i uradowana ruszyłam na plażę...
Książka opowiada historię Małgosi, dziewczyny z Jagniątkowa, małej wsi w której nie ma żadnych perspektyw na życie poza wyjściem za mąż, a i to okazuje się sprawą niełatwą. Zatem Małgosia zainspirowana losem muchy rusza w szeroki świat, czyli do Warszawy. Tam poznaje całą plejadę osobistości, od chodnikowych żuli, poprzez melomanów i muzyków, aż do osób z showbiznesu. Jej życie zmienia się o 180 stopni. Jednak nie jest to zmiana prosta, łatwa i przyjemna, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zmiana wymagała od Małgosi mnóstwo pracy i samozaparcia, ale też był w tym łut szczęścia, którego nie może zabraknąć. 
Po przeczytaniu książki od razu narzuca się skojarzenie, że jest to klasyczny Kopciuszek, Pretty Women w polskim wydaniu. Ale czy na pewno? Myślę, że oceniając tą pozycję tylko z tej perspektywy bardzo bym ją skrzywdziła. 

Manula Kalicka potrafiła zbudować tak wiarygodną historię, że czytając ją cały czas żyłam życiem bohaterki. Ludzie, których spotykała na swojej drodze Małgosia byli tak realni, jakby stali tuż obok. Przemyślenia bohaterki, jej rozterki, radości i smutki, wszystko to sprawiało, że Małgosia od pierwszych stron była mi bliska. Jej wiara w sukces, ale też ogrom pracy jaki włożyła, by dotrzeć do celu sprawił, że jest to dla mnie książka motywująca. Motywująca do działania, do zmiany, pokazująca, że nawet z największego dołka można wyjść, tylko trzeba bardzo, bardzo się starać i mieć niezłomną nadzieję w zwycięstwo. Kolejnym mocnym atutem książki jest jej zakorzenienie w polskości. Typowo polski klimat powieści wciągnął mnie bez reszty. Jednym słowem zostałam kupiona. 
Autorka sprawiła, że klasyczny Kopciuszek stał się dla mnie książką o ciężkiej pracy, dążeniu do celu i niezachwianej wierze w siebie. Jest to książka ciepła, optymistyczna, zawierająca pokaźną dawkę dobrego humoru. Manula Kalicka jak najbardziej nadaje się jako autorka, którą warto zabrać ze sobą na wakacje, a i nie tylko. Manulę Kalicką warto mieć w swojej biblioteczce, kiedy dopada nas chandra i zwątpienie w swoje możliwości. A może kiedy w szary, deszczowy dzień chcemy po prostu zapomnieć o swoich problemach...
Dziękuję Małgosiu za inspirację! 

sobota, 11 października 2014

"Dziewczyna nie może czytać takich rzeczy bez szminki."


No cóż, jak na prawdziwego maniaka książek uzależnionego od czytania przystało znowu zrobiłam książkowe zakupy!!! Do tego doszła jeszcze pozycja wygrana w konkursie, czyli "Więcej czerwieni" Katarzyny Puzyńskiej...
Cudne są takie stosiki, cudna jesień nam się zrobiła za oknem, cudnie się czyta wieczorami, prawda?
Stosik zaczynam od wyczekanej książki (o moim ulubionym filmie na chandrę) "Piąta aleja, piąta rano" i cóż znowu oglądam "Śniadanie u Tiffany'ego" ;)

niedziela, 5 października 2014

"Dobry ojciec" - Diane Chamberlain...no cóż

Kolejna pozycja w klubie Kobiety to Czytają. Wyczekana, rozreklamowana, polecana. 
Czekałam jak wszyscy, ale obiecałam sobie, że będzie to moja pierwsza książka przeczytana na czytniku, więc czekałam dłużej niż inni, bo e-book ukazał się mniej więcej miesiąc po premierze książki tradycyjnej. Kiedy tylko się pojawił od razu go zakupiłam i rozpoczęłam mozolny? proces czytania. 
Dlaczego mozolny? zapytacie. Otóż, nie jest to moja pierwsza książka Diane Chamberlain. Wiedziałam czego się spodziewać, ale liczyłam na to, że mnie zaskoczy. Niestety, przeliczyłam się. Nie powiem, że jest to zła pozycja, bo po pierwsze zła nie jest! A po drugie zakładam, że większość osób, które czytują Diane, by mnie za to zlinczowała ;). Z drugiej strony, to moja subiektywna opinia,  więc chyba mam do niej prawo, prawda???
Zatem kolejna pozycja Diane w mojej biblioteczce i zaczynam się zastanawiać czy jest sens kupować następne... dlaczego? 
No cóż, lubię książki z wieloma narratorami - wpisuje się prawda? 
Lubię książki z zmieniającą się perspektywą czasową - znowu pasuje. 
Lubię książki nieoczywiste - i tu zgrzyta. 
Niestety Diane mnie nie zaskoczyła, jest to kolejna jej książka, która od pierwszych rozdziałów była przewidywalna. Nie wiem, może jestem na nią zbyt błyskotliwa ;), a może po prostu autorka za bardzo sugeruje rozwiązanie sytuacji i ciągnie je bez dramatycznych zwrotów? Nie potrafię do końca określić co jest tego przyczyną, bo jak na razie wszystkim "Dobry ojciec" się podobał. A ja, no cóż... Nie byłam pozytywnie rozczarowana, nie byłam zachwycona. Ot kolejna przeczytana lektura, a właściwie przemęczona, bo poza ostatnim rozdziałem, który wchłonęłam, (bo czekałam, aż mnie zaskoczy!) to czytałam ją z przerwami. Ot, zwyczajnie nie miałam potrzeby szybkiej kontynuacji lektury. 

Ale, żeby nie było tak hejtersko, są też PLUSY: książka jest napisana przyjemnym, prostym językiem. Jak zwykle u Chamberlain ładnie pokazana jest psychologia postaci, ich emocje, rozterki, trudne wybory i ich konsekwencje. Retrospekcje pozwalają na lepsze poznanie pobudek bohaterów i sprawiają, że lektura nabiera swoistego charakteru, jak na Chamberlain przystało. Generalnie problem jak zwykle jest rozłożony na części pierwsze, co należy do niewątpliwych atutów autorki. Jak do każdej poprzedniej książki znowu widać, że przygotowała się merytorycznie i nie można zarzucić jej nieścisłości, niespójności czy nierzetelności w pokazanej rzeczywistości i budowie postaci. Co należy docenić, bo na pewno kosztowało ją to ogrom włożonej pracy. 
Zatem dla mnie "Dobry ojciec" lekturą był przeciętną, ale nie ze względu na to, że był słaby - co to, to nie! Ze względu na to, że jestem zbyt przewidującą czytelniczką. Jednak polecam, jako odskocznię od codzienności, a następnie chwilę refleksji nad pytaniem: Co to znaczy być dobrym rodzicem? I czy dobre chęci zawsze wystarczą?