wtorek, 27 stycznia 2015

Konkurs z przysługą...


Postanowiłam zrobić konkurs już jakiś czas temu. Ale realizacja z różnych względów trochę się przeciągnęła. W każdym razie teraz jest, zapraszam do udziału i poczytania co ja znowu wymyśliłam.
Podzielę się z Wami pozycją, która nie przypadła mi do gustu, więc nie ma sensu jej trzymać w biblioteczce. Może komuś z Was się spodoba. :) Ale nie tylko książka będzie nagrodą. Jak już zauważyliście mam też zapiskowe zakładki, więc zakładka też poleci do jakiegoś szczęśliwca. I będzie zapiskowa nowość - podkładki pod kubek. :) Zdjęcia poniżej, można sobie pooglądać i zdecydować czy warto wziąć udział w konkursie. 

Książka do wygrania to "Przysługa" Anny Karpińskiej, więc mam do Was prośbę.
Zróbcie mi przysługę i spośród wszystkich recenzji dostępnych na blogu wybierzcie swoją ulubioną i znajdźcie w niej najlepsze waszym zdaniem zdanie. Wklejcie to zdanie w komentarzu pod postem konkursowym, lub w komentarzu pod postem na Facebooku. Mile widziane krótkie uzasadnienie dlaczego akurat to zdanie/fragment wybraliście. 




Mam nadzieję, że zadanie Was nie przerośnie. Wygrywają 3 osoby (książka, podkładka, zakładka) Ach! bym zapomniała, zakładkę i podkładkę będzie można sobie wybrać spośród prezentowanych na zdjęciach. 

Regulamin:
1. Polub stronę Zapiski-fiszki na Facebooku.
2. Polub posta z konkursem.
3. Na blogu w komentarzu pod postem konkursowym lub na Facebooku pod postem konkursowym, wpisujemy najlepsze według nas zdanie z ulubionej recenzji z bloga Zapiski-fiszki. 
4. Krótko uzasadnij wybór zdania czy fragmentu. 
5. Konkurs trwa od 27.01.2015 do 08.02.2015 do 23.59.
6. Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od daty zakończenia konkursu na Facebooku Zapiski-fiszki w nowym poście.
7. Na adres do wysyłki czekam 3 dni, potem wybieram kolejnego zwycięzcę.
8. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.



niedziela, 25 stycznia 2015

"Już czas" - Jodi Picoult


Długo się zbierałam do napisania tej recenzji, coraz trudniej znaleźć czas, coraz trudniej zebrać myśli w jedną składną całość, ale do pisania mnie ciągnie, więc nie odpuszczam. 
Jodi Picoult poznałam bardzo dawno temu za sprawą książki "Deszczowa noc", która tak bardzo mnie urzekła wątkiem kwiatowych znaczeń, że z chęcią sięgałam po jej kolejne propozycje. Muszę przyznać, że należy ona do moich ulubionych autorek i zawsze wypatruję nowości, choć jakiś czas temu opadło się moje zainteresowanie i zaczytanie w jej powieści. Jednak jej książki są ostatnio wydawane w klubie Kobiety to Czytają, do którego należę, więc ciężko byłoby mi nową pozycję ominąć. 
Jodi Picoult jest niewątpliwie jedną z najbardziej zróżnicowanych po względem tematyki pisarek i nie można jej zamknąć w sztywne ramy i chyba właśnie za to ją lubię. Nie wszystkie jej książki do mnie trafiają, ba! są takie których nie zdołałam skończyć, jak na przykład "Krucha jak lód". Co prawda nie wszystkie jej książki czytałam, więc nie mam pełnego obrazu, ale z tego co widzę Jodi lubi wplatać w swoje powieści elementy zjawisk nadprzyrodzonych, co nie zawsze jest, przynajmniej przeze mnie, dobrze odbierane. Jednak "Już czas" sprawił, że Jodi odkryła przede mną swoje nowe oblicze i ponownie roznieciła iskrę, tlącego się słabym płomieniem, zainteresowania jej twórczością. 
"Już czas" jak to zwykle bywa u Jodi jest powieścią wielonarracyjną, w której głos dostaje nastolatka - Jenna, Virgil - prywatny detektyw z problemami oraz Serenity - jasnowidzka, która straciła swój dar. Ach i są jeszcze słonie i opowieść o nich widziana oczyma zaginionej matki dziewczynki. 
Tak na prawdę, ta książka jest dla mnie o jednym problemie - o stracie. Stracie w każdym tego słowa znaczeniu. O śmierci, która nie pozwala na dalszą nadzieję, jest ostateczna i nieuchronna, czasem niesprawiedliwa, przedwczesna, albo z własnego wyboru. O zaginięciu, które nigdy nie pozwala zapomnieć, które sprawia, że żyjemy złudzeniami, nieustanym roztrząsaniem tych samych faktów, zadręczaniem się przypuszczeniami zaczynającymi się od słów: Co by było gdyby... Zaginięciem, które nie ma rozwiązania, które spędza nam sen z powiek, ale daje nadzieję, która jednak może nas pozbawić normalności. Wreszcie o porzuceniu, porzuceniu swoich umiejętności czy talentów przez złe decyzje. Porzuceniu swoich przekonań, zakopaniu ich na dnie duszy i łudzeniu się, że znikną. Ale też porzuceniu mentalnym, które czasem sobie wmawiamy, a ono sprawia, że męczymy się z własnymi myślami i nie potrafimy rozbić kroku w przód, kroku ku przyszłości, natomiast tkwimy w przeszłości nie zważając na teraźniejszość, a tylko starając się ją przetrwać.
Strata zawsze jest bolesna, strata zostawia dziurę w sercu, strata sprawia, że się zmieniamy i nic już nie wygląda tak samo jak wcześniej. Autorka pokazała nam różne odcienie straty i różne sposoby radzenia sobie z nią. Od walki, poprzez czekanie, aż do akceptacji i przystosowania. Na pierwszy rzut oka widzimy, że jedne z nich są gorsze, inne lepsze, ale czy na pewno? Czy to co wydaje się pogodzeniem ze stratą nie jest czasem okłamywaniem samego siebie? A może właśnie walka jest dobrym rozwiązaniem? Może nasze spojrzenie na stratę jest jednowymiarowe, może powinniśmy się zatrzymać, odwrócić wszystko do góry dnem i spojrzeć jeszcze raz...
Nie sposób nie wspomnieć o słoniach. To one są główną przyczyną powstania tej książki i to one uczą nas czym jest strata i jak sobie z nią poradzić. Pokazują swoim zachowaniem, że na wszystko jest czas. Na cierpienie też musi być. Cierpienia nie należy przyspieszać, nie należy go wypierać, ale właśnie "przecierpieć", a potem można sobie powiedzieć "już czas" i ruszyć dalej. Pójść w przyszłość innym, doświadczonym, wybrakowanym i smutnym, jednak świadomym  tej zmiany. 
Ktoś powie, że to przecież książka o miłości, miłości rodzicielskiej. Tak to prawda, jednak moim zdaniem to strata była jej głównym tematem i to na nią chciałam zwrócić waszą uwagę. Zatem o miłości napiszę tylko, że ponad wszystkim i naprawdę nigdy się nie kończy...
Na koniec zapraszam do posłuchania utworu "Już czas" Małżeństwa z rozsądku, ukazuje kolejny odcień straty i potrzeby jej przepracowania...Tekst jest wieszem Bolesława Leśmiana i ciągle kołatał mi się w głowie podczas pisania tego tekstu. 

Miłego słuchania. :)




niedziela, 18 stycznia 2015

Magia bajek, baśni i opowiadań… czyli dlaczego warto czytać dzieciom

zdj. Agnieszka Tomiczek
Jakiś czas temu pisałam krótki artykuł do gazety w mojej gminie, ze swojego roztargnienia gazety nie zdobyłam, więc nawet nie wiem czy się ukazał. Właściwie nie ma to znaczenia, bo tekst jest i chciałam się z Wami nim podzielić...zapraszam do lektury.

W codziennym zabieganiu jako rodzice czy dziadkowie czasem zapominamy o prostych rzeczach. Wychodząc szybko z domu gorączkowo zastanawiamy się, czy aby na pewno wyłączyliśmy żelazko. Wracając z pracy myślimy co jeszcze mamy do zrobienia tego dnia. Wieczorem robimy plan na dzień kolejny. W tym całym zamieszaniu i pośpiechu razem z nami są dzieci. Poganiane, popędzane, uspokajane, strofowane i zdezorientowane naszym pośpiechem, zmęczeniem, potokiem słów. Każdy z nas, także dzieci, potrzebuje chwili wytchnienia. Niech tą chwilą w ciągu dnia będzie wieczorne czytanie. Nie traktujmy tego jak kolejny obowiązek. Znajdźmy chwilę czasu, aby mocno przytulić naszych małych kompanów i zatracić się w opowieści, w bajce, która przeniesie nas w inny magiczny świat. Co nam to daje? Po co? Przecież dzieci i tak całymi dniami oglądają bajki w telewizji. Jednak wszyscy wiemy, że czytanie to nie to samo.
Głośne czytanie z dzieckiem buduje głęboką, wzajemną więź opartą na zaufaniu i bliskości. Dziecko ma szansę na wyciszenie w ramionach rodzica, na kontakt, którego w ciągu dnia mu brakuje. Bajki i baśnie mają wyjątkową moc. Przybliżają rzeczywistość, pomagają zmagać się z problemami, rozwiązywać trudności. Bajki pokazują dzieciom co jest dobre a co złe, przekazują wartości, którymi należy kierować się w życiu. Baśnie i bajki kształtują postawy dziecka, jego zachowanie, ale także rozwijają wyobraźnię, fantazję, otwartość na świat.  Pomagają dzieciom porozumieć się z otoczeniem. Niejednokrotnie nasze dzieci mają swoje ulubione opowieści, które czytamy do znudzenia, nie zmuszajmy ich do wybierania innych. Widocznie właśnie ta opowieść jest dziecku potrzebna, pomaga stawić czoła problemom, czy tłumaczy coś czego my do końca nie rozumiemy. Czytanie wpływa na rozwój mowy dzieci. Baśnie, których język jest prosty, barwny i bogaty tym bardziej pomagają dziecku w przyswajaniu kodu językowego. Losy bohaterów, ich cechy charakteru, opisywane zwierzęta, rośliny pozwalają dziecku wzbogacić swój język o nowe słowa. Słowa które są dla niego zrozumiałe intuicyjnie. Kolejną ważną umiejętnością nabywaną przez dzieci jest umiejętność logicznego myślenia, łączenia faktów oraz myślenia przyczynowo- skutkowego. W baśniach wszystko tworzy powiązaną całość. Choć czasem dziecko zmuszane jest do samodzielnego myślenia, poprzez zagadki, podstępy, sprytne rozwiązania trudnych sytuacji. Wszystko to sprawia, że młody człowiek zaczyna wiązać określone wydarzenie z późniejszymi skutkami.
O magicznej mocy bajek, baśni i opowiadań można by pisać jeszcze długo, jednak może po prostu usiądźmy, weźmy dzieci na kolana i wspólnie poczytajmy. 

Bibliografia:

Z. Adamczykowa, Literatura dziecięca. Funkcje kategorie, gatunki, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej TWP, Warszawa 2004.
J. Głodkowska, Zabawa i nauka w kręgu baśni: metoda wspomagania wrażliwości edukacyjnej dziecka lekko upośledzonego umysłowo w wieku wczesnoszkolnym., Wydawnictwo Akademii Pedagogiki Specjalnej, Warszawa 2001.M. Tyszkowa, Baśń i jej recepcja z punktu widzenia psychologii rozwojowej, Psychologia Wychowawcza 1978, nr 4.M. Cichoń-Piasecka, M. Huszcz, Baśnie uczą życiowych ról, Wychowanie w Przedszkolu 2003.

Tekst powstał na podstawie pracy licencjackiej pisanej przeze mnie lata świetlne temu, jednak fascynacja literaturą dziecięcą i językiem trwa nadal. :) 


wtorek, 13 stycznia 2015

"Krawcowa z Madrytu" - María Dueñas


Pierwsza książka przeczytana w tym roku. Jeśli cały rok uda mi się utrzymać na takim poziomie, to wieszczę, że będzie fantastyczny literacko! Zatem do rzeczy. "Krawcowa z Madrytu" drugie wydanie bestselleru z 2011 roku. Dostałam w nowej wersji i bardzo się cieszę, bo okładka mi się szalenie podoba. Kobieta ze zdjęcia ma klasę, styl, szyk i tajemnicę - cudownie odzwierciedla moje wyobrażenie głównej bohaterki. 
Sira jest młodą krawcową, która pod wpływem silnego zauroczenia niewłaściwym mężczyzną porzuca dotychczasowe życie i wyrusza do Maroka. Tam po początkowej krótkotrwałej sielance porzucona, okradziona i okaleczona musi stawić czoła aferze w którą została wplątana przez swojego byłego kochanka. Stanąć na nogi jest o tyle trudniej, że nie może wrócić do ojczystego Madrytu z powodu wojny domowej. Bez wsparcia bliskich i przyjaciół zaczyna swoje życie od początku. Wraca do krawiectwa, otwiera swój zakład, spłaca długi, znajduje bratnie dusze. Zrządzenie losu, ogromna odwaga, wielkie ryzyko to wszystko pomaga jej na nowo odkryć siebie. Powoli buduje utraconą stabilizację, a kiedy już wydaje się, że wszystko zmierza do szczęśliwego końca jej życie kolejny raz wywraca się do góry nogami. Za sprawą nowych angielskich przyjaciół decyduje się podjąć misję w targanym wojną Madrycie i wraca jako ekskluzywna krawcowa szpiegować niemieckich oficerów. 
Czytając książkę miałam przemożną potrzebę zatrzymania czasu. Chciałam jak najdłużej zatopić się w tej historii, wniknąć w jej rzeczywistość i być cichym towarzyszem Siry. Opowieść jest jak dla mnie świetnie skonstruowana, nie nudzi się, nie dłuży i nie skleja powiek, mimo późnej pory. Gdyby użyć wobec niej krawieckiego porównania, mogę powiedzieć, że jest szyta na miarę, skrojona perfekcyjnie i wykończona z dbałością o szczegóły.
Czytałam w każdej wolnej chwili, wieczorami, w czasie obiadu, z dzieckiem na ramieniu. Chciałam i nie chciałam skończyć. Wartka akcja, która prowadzi nas przez kraj targany wojną domową, jednak pokazany od strony wielkich głów, jest tak wciągająca, że nie mogłam się jej oprzeć. Uliczki Maroka, gdzie Sira wylądowała najpierw przedstawione zostały tak plastycznie, że czułam się jakbym tam była. Mimo, że Sira gra w powieści pierwsze skrzypce, to spotykane przez nią osoby również zasługują na uwagę. Postać Logana, tajemniczego dziennikarza zdecydowanie przypadła mi do gustu. Taki James Bond tej historii. Rosalinda Fox, przyjaciółka Siry, ekstrawertyczka, eteryczna kokietka, twarda sztuka, która potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. Uwielbiam takie osoby, więc też mogłabym się z nią przyjaźnić. I cała plejada osobistości historycznych, ich sposób bycia, charakter, upodobania przedstawione krótko, ale wystarczająco. Nie ma rozwlekania postaci, rozbierania ich na części pierwsze. Jest za to konkretne nakreślenie ich osobowości, a bliższe poznanie następuje za sprawą sytuacji w jakich je postawiono. Zdecydowanie jest to mój ulubiony sposób poznania bohaterów. Mogę ich zachowanie interpretować po swojemu, niekoniecznie według zamysłu autora.
Nie sposób nie wspomnieć o tle historycznym powieści. Autorka włożyła mnóstwo pracy w urealnienie książki. Sprawiła, że mam ochotę dowiedzieć się więcej o wojnie domowej w Hiszpanii. Dodatkowe wyjaśnienia na końcu powieści są bardzo interesującym elementem, tak rzadko występującym w literaturze obyczajowej.
Myśląc o tej książce kołacze mi się w głowie jeden fragment. Sporadycznie zaznaczam cytaty, jakoś nie mam talentu do ich wyszukiwania. Zazwyczaj liczy się ogół, ewentualnie obszerny fragment powieści uważam za ważny. Jednak tu było inaczej, przeczytałam i zaznaczyłam różową! fiszką. 
"Normalność jest tym co los daje nam każdego ranka. (...) Normalność ma taki kształt, jaki nada jej moja wola, moje poczucie obowiązku i moje słowo. I dlatego zawsze będzie ze mną."
Myślę, że o tym jest tak naprawdę ta książka - o normalności. O przystosowaniu do sytuacji, do zmieniającego się otoczenia. O tym, że dla każdego z nas normalne jest to co jest naszą teraźniejszością, bo czy tego chcemy, czy nie, to jest - dzieje się tu i teraz. I tylko od nas zależy czy wykorzystamy ten czas, czy ciągle będziemy oczekiwać, że będzie lepiej, spokojniej, normalniej? 

Wyzwanie książkowe 2015 - 1/52

sobota, 10 stycznia 2015

Rozwiązanie konkursu końcoworocznego - "Gdy zakwitną poziomki"

Tam, da, da, dam. Tam, tam, tam, tam ta, da, dam! Już czas na wyniki!



Nie będę pisać, że było trudno wybrać zwycięzcę, bo tym razem nie miałam z tym problemów. Trochę szkoda, że konkurs cieszył się tak niewielkim zainteresowaniem i myślę, że kolejny (TAK! będzie kolejny konkurs:)) zrobię po prostu na Facebooku. Może wtedy więcej osób wykaże zainteresowanie. 
Zwyciężczynię wyłoniłam wręcz ekspresowo, bo rozbroiła mnie Daria Stemporowska jednym swoim pomysłem, a dokładnie propozycją zabawy w chowanego. Ja to kupuję i zamierzam wypróbować! :) reszta jej sposobów też rzecz jasna mi odpowiada. 
Natomiast zakładkę otrzymuje ode mnie tym razem Gosia Łukaszewska za "Mniej śpij, bo i tak z tego niewiele pamiętasz, a podczas czytania odlecisz w niezapomniane miejsca. Szkoda, że tak nie potrafię, jestem strasznym śpiochem, czasem kiedy zostaje mi kilka stron do końca książki, a jestem zmęczona idę spać i kończę następnego dnia. 

Wszystkim biorącym udział w konkursie bardzo dziękuję za zaangażowanie, Wasze pomysły są godne wypróbowania. Myślę, że możemy zrobić z nich mini poradnik "Jak czytać więcej i udawać, że nie zaniedbujemy życia" :D.
Pozdrawiam Was serdecznie i wysyłam w Waszą stronę moc pozytywnych wibracji. A laureatki proszę o kontakt w wiadomości prywatnej na Facebookowym profilu Zapiskowym. 

wtorek, 6 stycznia 2015

"Cicha 5" - Katarzyna Bonda, Katarzyna Michalak, Natasza Socha, Małgorzata Kalicińska, Małgorzata Warda, Magdalena Witkiewicz, Krystyna Mirek



Rozprawiam się z kolejną grudniową lekturą roku 2014, aby już powoli zahaczać się w teraźniejszości, a nie ciągle tkwić w tym co już minęło. Zostanie tylko audiobook, choć nie wiem czy w ogóle będę o nim pisać...
W tym roku miałam i trudne i piękne święta. Piękne, bo były to pierwsze święta z naszym synem, trudne, bo nasza rodzina miała wyjątkowo ciężki rok i nie były to radosne chwile. 
Wprowadzić się w świąteczny klimat było tym razem wyjątkowo ciężko, trudy dnia codziennego, powrót do pracy, brak śniegu, zepsuty piekarnik - czyli brak ciasteczek! musiałam temu jakoś zaradzić. Chwyciłam po pierwszą deskę ratunku, jaką zawsze łapię w takich momentach, po książkę. Nie mogło to być nic innego, jak zbiór opowiadań "Cicha 5" wydany przez Wydawnictwo FILIA, które ostatnio awansowało do grona jednego z moich ulubionych wydawnictw. 
Opowiadania zebrane w zbiorze "Cicha 5" napisane zostały przez znane i lubiane polskie pisarki. Jedne znałam z ich powieści, inne nie, jednak trzeba im przyznać, że wywiązały się z powierzonego im zadania całkiem nieźle. 
Jak to z opowiadaniami bywa są takie, które bardziej nam się podobają, zaś kolejne mogą nam kompletnie nie przypaść do gustu. Tak było też w moim przypadku. Niestety nie wszystkie historie mnie urzekły, nie każda do mnie przemówiła pozostawiając ślad w sercu. Tego właśnie oczekuję od dobrej opowieści, że zostawi w moim sercu jakiś ślad, że zawładnie na chwilę moimi myślami. Nie będę pisać które opowieści mi się nie podobały, bo one tylko do mnie nie przemówiły, co nie oznacza wcale, że są złe. Po prostu nie miały iskry, która rozpali tlący się w moim serduchu węgielek. Napiszę za to o tych, które wywarły nam mnie największe wrażenie. 
Tak się złożyło, że są, były to trzy ostatnie opowiadania. "Niebieski język" Nataszy Sochy cudowna, zabawna historia, która aż emanuje pozytywną energią. Opowieść o starszej pani, która w obliczu choroby postanawia zrobić wszystko to, czego wcześniej się nie odważyła, czy o czym marzyła a nie zrealizowała. Za namową wnuka, zakłada konto na Facebooku i publikuje wszystkie swoje odważne pomysły w sieci. I tak nasza babcia ubiera strój baletnicy, zjada niebieskie lody, ma w łazience dywanik z mchu i robi sobie totalnie odjechane selfie, które zbierają setki polubień. Pozytywny przekaz opowiadania sprawił, że uwierzyłam w moc optymizmu. Dodatkowo bardzo ważnym aspektem jest ukazanie mostu porozumienia jaki może połączyć młode pokolenie i starszych ludzi, jeśli tylko wykażą oni trochę wzajemnego porozumienia, szacunku i tolerancji. Bardzo ,bardzo duży plus dla pani Nataszy - super. 
Natomiast "Serce" Małgorzaty Wardy poruszyło mnie do głębi. Razem z mężem bardzo często poruszamy temat przeszczepów, jesteśmy zdeklarowani jako dawcy. Ostatnio zapisaliśmy się do DKMSu i staramy się brać czynny udział w akcjach tego typu. Problematyka przeszczepów jest dla nas dość żywa ze względu na wykonywany przez męża zawód. Opowiadanie pani Małgosi wywołało we mnie mnóstwo emocji, początkowy smutek, poczucie niesprawiedliwości życia by potem przerodzić się w nadzieję i oczekiwanie zmiany. Szukam takich historii, czytam je i przekazuję dalej. Uważam, że opowieści mają moc zmiany, a w tym wypadku zmiana myślenia może pomóc uratować jeszcze wielu ludzi, dać im szansę na lepsze życie. Tak, to było dobra i ważna opowieść. 
I ostatnie Magdaleny Witkiewicz "List do Mikołaja". Wspaniała historia, genialnie wpasowana w całą resztę zbioru. Typowo świąteczna nowela pokazująca, że nie wszystko jest takie jak nam się wydaje i że nie należy oceniać ludzi po pozorach. Wspaniale jest być dla innych Świętym Mikołajem, jeśli tylko ma się na to środki, czas, pomysł. Podobało mi się i to bardzo. Było pozytywnie, świątecznie, magicznie i radośnie. Zmiana życia innych, aby swoje uczynić bardziej znośnym i nadać mu sens. Moc małych, choć czy na pewno małych? gestów.
Podobał mi się ten zbiór, podobał mi się pomysł połączenia wszystkich opowiadań. Może nie wszystkim się do udało, ale jednak było to widoczne, zwłaszcza po przeczytaniu całości. Wprowadziłam się czytaniem w atmosferę świąt, zatem zadanie zostało wykonane. Przyszłe święta książka spędzi u kogoś innego...

niedziela, 4 stycznia 2015

"Gdy zakwitną poziomki" - Agnieszka Walczak-Chojecka


Wszyscy piszą noworoczne recenzje, a ja tkwię jeszcze w poprzednim roku z dwoma (a właściwie trzema - bo jeszcze audiobook) zaległymi pozycjami. Postanowiłam to czym prędzej zmienić i napisać o jednej z nich. Swoją drogą o tej, której dotyczy konkurs z poprzedniego posta o tu http://zapiskifiszki.blogspot.com/2014/12/chaotyczny-wywod-koncoworoczny-i-konkurs.html.

"Gdy zakwitną poziomki" jest powieścią o bardzo dorosłej i bardzo wyrazistej kobiecie. Kobiecie, która każdego dnia wie czego chce. Zna swoje zalety, wie na co ją stać, jest silna emocjonalnie, a jednocześnie nie zawsze o to wierzy. Karolina, bo tak ma na imię główna bohaterka jest na życiowym zakręcie. Stawia sobie za cel zajście w ciążę, bo czuje, że jej zegar tyka i nagle odkrywa przemożną chęć bycia matką. Jednak nie jest to takie proste dla kobiety po 30-stce, która do tej pory zajmowała się głównie swoją karierą. Jest w związku, niby stałym, jednak nie sformalizowanym i co gorsze nie do końca jest do niego przekonana. Dodatkowych atrakcji dostarcza jej malownicza rodzina i dawna miłość z czasów chorwackich wakacji. Jednak to wszystko jest jedynie tłem, bo to ciąża, a właściwie jej brak jest głównym tematem książki.

Wspaniała gra na emocjach, niespodziewane zwroty akcji, sympatyczni bohaterowie - właściwie polubiłam wszystkich. Apodyktyczną mamusię, nieco ekscentrycznego i jednocześnie  czasem bardzo tajemniczego tatusia, który jednak potrafił swoimi zachowania rozbawić mnie do łez. Nawet ciągle nieobecnego partnera Karoliny. Wszyscy skradli moje serce i zagościli w moich myślach na kilka przyjemnych dni, a po zakończeniu zastanawiałam się jak potoczyły się ich dalsze losy. To wyjątkowa umiejętność, sprawić żeby czytelnik żył życiem swoich bohaterów, pani Agnieszce się to udało. Niesamowitym zaskoczeniem były senne marzenia Karoliny, wplecione tak zręcznie w sceny, że dałam się nabrać, iż są rzeczywistością. Często w myślach zaklinałam dalsze ruchy postaci, wybiegałam w przyszłość sama kreując akcję, w większości sytuacji się myliłam, a to bardzo dobrze. Świetnie skonstruowana fabuła pozwalała całkowicie zanurzyć się w perypetiach Karoliny. Autorka nie daje czytelnikowi się nudzić. Kusi raz cudowną Chorwacją, po chwili kieruje nasze myśli w stronę klimatycznego Kazimierza, by za kilka stron przenieść się z nami do zabieganej Warszawy. Wszystkie te zabiegi sprawiają, że książkę czyta się szybko, niemal z zapartym tchem. Fabuła nie jest przewidywalna, choć ma dobre zakończenie.
Pani Agnieszka podjęła się bardzo trudnego tematu, który przedstawiła w elegancki sposób. Pokazała nam wszystkie obawy i trudy związane z zajściem w ciążę, ale nie tym zwykłym, tylko tym, które jest okupione cierpieniem, wielkimi nadziejami co miesiąc, ogromnym rozczarowaniem kiedy się nie udało. Morze wylanych łez, mnóstwo emocji kłębiących się w głowie kobiety. Potok słów wylewający się z niej prawie nieustannie, a dotyczący jednego i tego samego tematu. A w tym wszystkim on, wybraniec, dawca, traktowany w pewnym momencie tylko jako reproduktor, który ma stanąć na wysokości zadania, ma być, wspierać, tulić i znosić to wszystko z anielską cierpliwością. Nie jest to łatwa sprawa, dla niej, dla niego, dla ich związku, dla otoczenia. Ta trudna walka została przedstawiona realistycznie, ale nie bezczelnie. Choć wchodzimy w bardzo osobiste sprawy bohaterów, nie pozostawia to niesmaku, raczej wpuszczają nas do swojego intymnego świata. Czujemy się uprzywilejowani, że mogliśmy z nimi być w trudnych chwilach, dzięki temu jesteśmy całkowicie z nimi związani i przeżywamy ich emocje tak, jakby były nasze. 
Myślę, że w obecnych czasach, gdy tak wiele par nie może mieć dzieci, a w nas jeszcze tkwi wiele niepewności związanych z in vitro ta pozycja jest kolejnym krokiem w oswajaniu się z bezpłodnością, z walką o swoje nienarodzone, a wymarzone dziecko. Ja nigdy nie dowiem się jak to jest kiedy nie może się zajść w ciążę, bo mam to już za sobą, ale jestem pełna wdzięczności za ta książkę i za pomoc w zrozumieniu kobiet, które niestrudzenie walczą. Raz upadają, raz są pełne zapału, ale wierzą i pragną tak mocno, może zbyt mocno, ale przecież wiara czyni cuda, prawda?