Długo się zbierałam do napisania tej recenzji, coraz trudniej znaleźć czas, coraz trudniej zebrać myśli w jedną składną całość, ale do pisania mnie ciągnie, więc nie odpuszczam.
Jodi Picoult poznałam bardzo dawno temu za sprawą książki "Deszczowa noc", która tak bardzo mnie urzekła wątkiem kwiatowych znaczeń, że z chęcią sięgałam po jej kolejne propozycje. Muszę przyznać, że należy ona do moich ulubionych autorek i zawsze wypatruję nowości, choć jakiś czas temu opadło się moje zainteresowanie i zaczytanie w jej powieści. Jednak jej książki są ostatnio wydawane w klubie Kobiety to Czytają, do którego należę, więc ciężko byłoby mi nową pozycję ominąć.
Jodi Picoult jest niewątpliwie jedną z najbardziej zróżnicowanych po względem tematyki pisarek i nie można jej zamknąć w sztywne ramy i chyba właśnie za to ją lubię. Nie wszystkie jej książki do mnie trafiają, ba! są takie których nie zdołałam skończyć, jak na przykład "Krucha jak lód". Co prawda nie wszystkie jej książki czytałam, więc nie mam pełnego obrazu, ale z tego co widzę Jodi lubi wplatać w swoje powieści elementy zjawisk nadprzyrodzonych, co nie zawsze jest, przynajmniej przeze mnie, dobrze odbierane. Jednak "Już czas" sprawił, że Jodi odkryła przede mną swoje nowe oblicze i ponownie roznieciła iskrę, tlącego się słabym płomieniem, zainteresowania jej twórczością.
"Już czas" jak to zwykle bywa u Jodi jest powieścią wielonarracyjną, w której głos dostaje nastolatka - Jenna, Virgil - prywatny detektyw z problemami oraz Serenity - jasnowidzka, która straciła swój dar. Ach i są jeszcze słonie i opowieść o nich widziana oczyma zaginionej matki dziewczynki.
Tak na prawdę, ta książka jest dla mnie o jednym problemie - o stracie. Stracie w każdym tego słowa znaczeniu. O śmierci, która nie pozwala na dalszą nadzieję, jest ostateczna i nieuchronna, czasem niesprawiedliwa, przedwczesna, albo z własnego wyboru. O zaginięciu, które nigdy nie pozwala zapomnieć, które sprawia, że żyjemy złudzeniami, nieustanym roztrząsaniem tych samych faktów, zadręczaniem się przypuszczeniami zaczynającymi się od słów: Co by było gdyby... Zaginięciem, które nie ma rozwiązania, które spędza nam sen z powiek, ale daje nadzieję, która jednak może nas pozbawić normalności. Wreszcie o porzuceniu, porzuceniu swoich umiejętności czy talentów przez złe decyzje. Porzuceniu swoich przekonań, zakopaniu ich na dnie duszy i łudzeniu się, że znikną. Ale też porzuceniu mentalnym, które czasem sobie wmawiamy, a ono sprawia, że męczymy się z własnymi myślami i nie potrafimy rozbić kroku w przód, kroku ku przyszłości, natomiast tkwimy w przeszłości nie zważając na teraźniejszość, a tylko starając się ją przetrwać.
Strata zawsze jest bolesna, strata zostawia dziurę w sercu, strata sprawia, że się zmieniamy i nic już nie wygląda tak samo jak wcześniej. Autorka pokazała nam różne odcienie straty i różne sposoby radzenia sobie z nią. Od walki, poprzez czekanie, aż do akceptacji i przystosowania. Na pierwszy rzut oka widzimy, że jedne z nich są gorsze, inne lepsze, ale czy na pewno? Czy to co wydaje się pogodzeniem ze stratą nie jest czasem okłamywaniem samego siebie? A może właśnie walka jest dobrym rozwiązaniem? Może nasze spojrzenie na stratę jest jednowymiarowe, może powinniśmy się zatrzymać, odwrócić wszystko do góry dnem i spojrzeć jeszcze raz...
Strata zawsze jest bolesna, strata zostawia dziurę w sercu, strata sprawia, że się zmieniamy i nic już nie wygląda tak samo jak wcześniej. Autorka pokazała nam różne odcienie straty i różne sposoby radzenia sobie z nią. Od walki, poprzez czekanie, aż do akceptacji i przystosowania. Na pierwszy rzut oka widzimy, że jedne z nich są gorsze, inne lepsze, ale czy na pewno? Czy to co wydaje się pogodzeniem ze stratą nie jest czasem okłamywaniem samego siebie? A może właśnie walka jest dobrym rozwiązaniem? Może nasze spojrzenie na stratę jest jednowymiarowe, może powinniśmy się zatrzymać, odwrócić wszystko do góry dnem i spojrzeć jeszcze raz...
Nie sposób nie wspomnieć o słoniach. To one są główną przyczyną powstania tej książki i to one uczą nas czym jest strata i jak sobie z nią poradzić. Pokazują swoim zachowaniem, że na wszystko jest czas. Na cierpienie też musi być. Cierpienia nie należy przyspieszać, nie należy go wypierać, ale właśnie "przecierpieć", a potem można sobie powiedzieć "już czas" i ruszyć dalej. Pójść w przyszłość innym, doświadczonym, wybrakowanym i smutnym, jednak świadomym tej zmiany.
Ktoś powie, że to przecież książka o miłości, miłości rodzicielskiej. Tak to prawda, jednak moim zdaniem to strata była jej głównym tematem i to na nią chciałam zwrócić waszą uwagę. Zatem o miłości napiszę tylko, że ponad wszystkim i naprawdę nigdy się nie kończy...
Na koniec zapraszam do posłuchania utworu "Już czas" Małżeństwa z rozsądku, ukazuje kolejny odcień straty i potrzeby jej przepracowania...Tekst jest wieszem Bolesława Leśmiana i ciągle kołatał mi się w głowie podczas pisania tego tekstu.
Miłego słuchania. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz