sobota, 31 grudnia 2016

Spotkanie rocznicowe Dyskusyjnego Klubu Książki Kobiet z Podbeskidzia

Ostatni dzień roku 2016. 
Miałam różne pomysły na podsumowanie tego roku. Spis książek i małe zestawienie królujących wydawnictw oraz porównanie ilości e-booków i tradycyjnych książek mam w wersji papierowej i pojawi się na dniach. Jednak dziś chciałam napisać o najlepszej rzeczy z zakresu literacko-czytelniczego, która przydarzyła mi się w minionym roku. Są to rzecz jasna cykliczne spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki Kobiet z Podbeskidzia pod patronatem Klubu Kobiety To Czytają.

Kiedy w grudniu 2015 spotykałyśmy się po raz pierwszy w gronie obcych sobie kobiet nie przypuszczałam, że nawiąże się między nami nić porozumienia i ogromnej wzajemnej życzliwości. 
W ciągu tego roku spotkałyśmy się 10 razy oficjalnie i kilka nieoficjalnie ;), omówiłyśmy 8 książek z logiem klubu Kobiety To Czytają, setki razy wybuchałyśmy śmiechem, padło tysiące słów. Rok ten obfitował w pozytywne wydarzenia w naszych rodzinach, ale też w trudne chwile, które zdarzają się każdemu. Dla nas odskocznią, siłą i pozytywnym światełkiem były zawsze spotkania przy kawie, z książką i aparatem naszej fotoreporterki Agnieszki. Przed kolejnymi dyskusjami ustalałyśmy miejsce, styl w jakim się ubieramy, wymieniłyśmy setki SMS-ów. Nie zawsze udało się nam być w pełnym składzie, ale za każdym razem wiedziałyśmy co się dzieje z nieobecnymi. Z każdym kolejnym zgromadzeniem było nas więcej. Aktualnie klub tworzy 15 fantastycznych kobiet, które zarażają się swoim entuzjazmem, dzielą się przemyśleniami, poznają coraz lepiej i tęsknią, kiedy zbyt długo mamy przerwę. Jestem dumna i szczęśliwa, że należę do tej grupy. 
Początek grudnia tego roku był podsumowaniem rocznej działalności i podziękowaniem za wspólnie spędzony czas. Był klubowy tort, toasty szampanem, życzenia kolejnych wspólnych lat i świąteczne oraz klubowe upominki. Był śmiech, wzruszenie, mnóstwo uścisków i dobrej kawy. Historia zatoczyła koło, spotkanie kolejny raz odbyło się w Werandzie w Goczałkowicach-Zdroju - naszym ukochanym miejscu, gdzie kawa pachnie jak nigdzie indziej, gdzie można dostać tort słonecznikowy, a właściciele mają dla każdego ciepły uśmiech. 
Dziękuję wszystkim osobom które zmotywowały mnie do założenia tego klubu - Agnieszce, za wiarę, że TO się uda i impulsy kiedy przestaje mi się chcieć. Admince klubu Kobiety To Czytają za zachęcenie mnie do założenia klubu - bo "w waszym rejonie jeszcze nie ma" i za każdorazową pomoc przy organizacji spotkań, za akceptację moich pomysłów i cierpliwość do mnie! Mojej rodzinie i mężowi za przejmowanie dzieci, kiedy ja jadę na te "moje zloty". 

I last but not least każdej z Was drogie klubowiczki, bo bez Was nie byłoby NAS! 
Jesteście wspaniałe!
Muszę się też z Wam podzielić wierszem, który dziewczyny napisały na to rocznicowe spotkanie. Aneta i Dominika dzięki, jest świetny. :)

Wiosna, lato to już było.
Jest już jesień, prawie zima.
Liście z drzew spadają, 

piękne Kobiety To Czytają.
Cieplej, bardziej skrycie się ubierają. 

Już od roku w ogrodach i na tarasach się spotykają.
Karolinę - swego wodza podziwiają, uwielbiają.
Gdy nie gadają, nawet ją słuchają.
Najważniejsze, że wszystkie wspaniałe Kobiety To Czytają
i tak właśnie się ukulturalniają.
Doświadczenia życiowe, swą wiedzę pogłębiają,
a mężowie, kochankowie czy też inni ciągle na nie czekają. 

Niech nadchodzący 2017 rok przyniesie nam kolejne spotkania i mnóstwo czasu na lekturę i dyskusje przy kawie! 

Szczęśliwego Nowego Roku!

piątek, 30 grudnia 2016

"Biuro przesyłek niedoręczonych" - Natasza Socha

Dla Nataszy Sochy przemijający rok 2016 był niezwykle twórczy. Wydano 3 jej powieści w nowym wydawnictwie. Zmiana wydawnictwa pociągnęła za sobą ewolucję twórczości autorki. Świetny cykl "Matki, czyli córki" jest zabawnym, a jednocześnie bardzo głębokim przyjrzeniem się pokoleniowym relacjom między kobietami. Obie części cyklu skradły moje serce, co pisałam już wcześniej na blogu o tu: http://zapiskifiszki.blogspot.com/2016/10/dziecko-last-minute-natasza-socha.html

W okresie przedświątecznym autorka zrobiła swoim czytelnikom piękną niespodziankę. Na rynku pojawiła się jej zimowo-świąteczna powieść. Nie mogłam sobie odmówić posiadania i przeczytania przed świętami tej pozycji. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w dniu odebrania swojego egzemplarza drugi przyleciał do mnie pocztą od wydawnictwa! Byłam zachwycona! W niedługim czasie znalazłam dom zdublowanej pozycji, bo przecież prawie wszyscy kochają Nataszę... :)
"Biuro przesyłek niedoręczonych" jest dla mnie lekturą z pogranicza baśni, a baśnie kocham miłością bezwzględną. Zauroczyłam się tą historią ze względu na temat - szukanie właścicieli zagubionych listów, oraz ze względu na postaci - świetnie zarysowane, wyraziste i urzekające. 
Według słownika języka polskiego magia to:
1. «ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które można opanować i wywoływać za pomocą zaklęć, obrzędów i czarów»
2. «niezwykła siła oddziaływania»
3. «zniewalający urok jakichś miejsc lub osób». 
"Biuro przesyłek niedoręczonych" jest dla mnie kwintesencją magicznej lektury, która zamyka czytelnika w swoim świecie i długo nie chce go wypuścić. Baśniowe zakończenie sprawiło, że książka trafiła na moją złotą listę pozycji najpiękniejszych. Mądra, ciepła lektura nie tylko dla dorosłych, bo myślę, że młodzi ludzie też odnajdą magię tej opowieści. 
A czy koniecznie jest czytanie książki przed Świętami? Moim zdaniem nie, bo tak piękne historie mają swoją moc bez względu na porę roku, czas i miejsce.

piątek, 9 grudnia 2016

Spotkanie dyskusyjnego klubu książki - "Już czas" Jodi Picoult

Wraz z nadejściem listopada nachodzi mnie zawsze potrzeba "dosłonecznienia" organizmu. Zaczynam przeglądać foldery biur podróży i wyobrażam sobie jak przyjemnie byłoby zmienić, choć na chwilę, miejsce pobytu. Mój mózg domaga się ciepła, promieni słonecznych i egzotycznych przygód. Póki co moje pragnienia nie zostały zrealizowane, bo jednak listopad nie jest standardowym miesiącem wyjazdowym. Z pomocą na szczęście przychodzą książki, które przenoszą mnie w miejsca, których jeszcze na żywo nie odwiedziłam. Ten listopad były wyjątkowy, mój niedobór słońca i pozytywnej energii został uzupełniony już w pierwszych dniach miesiąca, za sprawą spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki Kobiet z Podbeskidzia. 


Wybrałyśmy do omówienia powieść "Już czas" Jodi Picoult. Lektura tej pozycji była dla każdej z nas niebywałą przyjemnością. Świetnie prowadzona narracja, zagadka z przeszłości, bohaterowie, którzy intrygują i słonie. Ogromne zwierzęta mające mnóstwo empatii i miłości dla swoich współbratymców. Istoty od których możemy nauczyć się przywiązania, opieki oraz troski o rodzinę. Jodi Picoult stworzyła przepiękną opowieść, wplatając w zagadkową historię ogrom wiedzy. To książka, którą można polecać każdemu, pozycja która zostawia po sobie ślad. Jednym słowem byłyśmy i jesteśmy zachwycone. 

Powieść zmotywowała nas do poszukania w naszej okolicy sawanny. Miejsca, które przybliży nas do świata słoni. Z pomocą przyszły nam zjawiskowe krajobrazy Ogrodów Kapias w Goczałkowicach - Zdroju. W tym niesamowitym miejscu przeniosłyśmy się razem z naszym przyjacielem słoniem w trawy sawanny. Mogłyśmy poczuć się jak na prawdziwej egzotycznej wyprawie. Nawet słońce zrobiło nam prezent i wyjrzało zza chmur... Moja potrzeba "dosłonecznienia" została zaspokojona, a wszystko za sprawą książek i magicznych spotkań klubowych.

niedziela, 27 listopada 2016

Jaglane inspiracje od Marka Zaremby

Nie jestem mistrzem kuchni i raczej nie będę. Moje wariacje obiadowe zazwyczaj kończyły się na ziemniakach i mięsie, ewentualnie mieszance warzyw z patelni, zdarzy mi się zrobić zapiekankę makaronową "z resztek", i to chyba tyle. Master Chef poziom minus piąty... nie lubię stać przy kuchni i jestem pełna podziwu dla osób, które czerpią z tego radość. 
 
 


Kiedy pojawił się mój pierwszy syn byłam zmuszona rozbudować swoje umiejętności kulinarne i bardzo pomógł mi w tym internet. To tam pierwszy raz trafiłam na opis "cudownych" właściwości kaszy jaglanej. Szybko i co ważne z ochotą wprowadziłam ją do domowej diety, jednak kasza na słodko szybko się nudziła i potrzebowałam czegoś ekstra, żeby reszta rodziny też ją pokochała. Trafiłam na książkę "Jaglany detoks" Marka Zaremby od wydawnictwa Pascal. Przeczytałam z lekkim zdziwieniem, ze względu na mocny nacisk na strefę religijną i odniesienia do tego właśnie aspektu życia. Jednak jestem zdania, że jeśli ktoś wierzy, pokłada nadzieję w Bogu i żyje według Ewangelii, to normalnym jest wplatanie jej we wszystko co robi. Odniesienia religijne kompletnie nie wpłynęły na mój odbiór tej pozycji. Jestem nią szczerze zachwycona i szybko przepisy z jej stron zagościły w naszej kuchni. Nie omieszkałam kupić też kolejnej pozycji autora "Leczenie dietą Wygraj z Candidą". Tu zakochaliśmy się w zupie pomidorowej z awokado, która gości na naszym stole co najmniej raz w tygodniu. I teraz najważniejsze, ja - minimalistka kuchenna, mam pełną szufladę przypraw i potrafię zrobić wariacje jaglane w kilkanaście minut. Gotowanie nie wywołuje już u mnie codziennych frustracji i wewnętrznych wojen. Syn starszy (2 lata 6 miesięcy) je kaszę do wszystkiego, mąż tradycjonalista, który nie wyobrażał sobie obiadu innego niż kotlet, ziemniaki i kapusta wysyła smsy z pracy: To było Pyszne!!! Nie przeprowadziłam jaglanego detoksu zalecanego w książce, bo nadal nie mam tyle silnej woli aby odrzucić niektóre grzeszki, ale kasza gości na naszym stole codziennie i jestem przekonana, że już nigdy go nie opuści. 
Ostatnio na rynku pojawiła się najnowsza książka pana Marka "Jaglany detoks... kolejny krok" kupiłam w dniu premiery! Niestety nie zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić, bo została mi podstępnie zabrana. Wiem, że na kolejnym stole zaczyna się pojawiać jaglanka i bardzo mnie to cieszy.
Aha i jeszcze jedno - wszystkie dania są kolorowe, obłędnie pachną i smakują wybornie! A szata graficzna tych pozycji mnie oczarowała. Jednym słowem UWIELBIAM!!!

sobota, 26 listopada 2016

Spotkanie dyskusyjnego klubu książki - "Pokalane poczęcia" Natalia Rogińska

Ostatnio wracam myślami do wczesnojesiennych dni. Wtedy jeszcze miałam wielki brzuch, wtedy miałam jeszcze czas by zebrać własne myśli, miałam chwile dla siebie i potrafiłam się konstruktywnie zorganizować. Teraz okropnie mi tego brakuje. Jednak jest druga strona, nie mam brzucha, na moich rękach śpi 6 tygodniowy cud, zalewa mnie fala szczęścia i tkliwości, a czas przyspieszył, choć wcześniej myślałam, że już szybciej biec nie może. Wszystko ma swoje dwie strony. Staram się dostrzegać tą jasną, zatem mimo, że relacja jest bardzo spóźniona, to przecież właśnie powstała - i to jest jasna strona. Dodatkowo mogę spokojnie stwierdzić, że to będzie bardzo pozytywna relacja, tak jak pozytywne było spotkanie.
2 września w Dyskusyjnym Klubie Książki Kobiet z Podbeskidzia przywitałyśmy nowy rok szkolny pysznym ciastem, kawą z pianką oraz salwami śmiechu, które rozbrzmiewały w całej restauracji.
Tego dnia pogoda wyjątkowo nam dopisała, słońce ogrzewało nasze twarze, mogłyśmy spokojnie przespacerować się po zjawiskowych Ogrodach Kapias w Goczałkowicach Zdroju i pod ogromnymi parasolami podyskutować o książce Natalii Rogińskiej "Pokalane poczęcia". 
Dla mnie to było wyjątkowe spotkanie, bo nie wiedziałam kiedy następnym razem zobaczę się z Dziewczynami, które od początku są mi tak bliskie. To właśnie one zrobiły mi niesamowitą niespodziankę i wręczyły prezent dla mającego się pojawić szkraba, a przy okazji doceniły moje zaangażowanie w prowadzenie klubu i dostałam kubek z naszym wspólnym zdjęciem i logiem Klubu Kobiety To Czytają oraz cudny bukiet kwiatów. Byłam wzruszona, zachwycona i zaskoczona. Dziewczyny piję z tego kubka codziennie herbatę! 

Dziękuję jeszcze raz, jesteście cudowne!
Książka oraz mój stan skłoniły dziewczyny do jeszcze jednej fantastycznej rzeczy. One wiedziały, że jest mi już ciężko, bo brzuch i maluch dawały we znaki, więc same postanowiły wystylizować się na kobietki "przy nadziei" - moje zdziwienie było ogromne, a jednocześnie byłam szczerze rozbawiona.
Dyskusja skupiła się głównie na naszych doświadczeniach związanych z małymi ludźmi, którzy przychodzili na świat. Jednak książka też miała swoje pięć minut, doceniłyśmy wielowymiarowe podejście do tematu, tolerancję różnych poglądów i decyzji oraz to, że powieść, miała raczej pozytywną wymowę i mimo dużego ładunku emocjonalnego jaki ze sobą niosła, nie była przytłaczająca.
Spotkanie wrześniowe skończyło się zbyt szybko, jednak pozostawiło trwały ślad w mojej pamięci i często do niego wracam myślami. Dobrze, że mamy też fotorelację! Dzięki zdjęciom nawet w szary dzień czuję promienie słońca tańczące mi na policzku... czujecie je też?



niedziela, 9 października 2016

"Dziecko last minute" - Natasza Socha

Każdy kto czyta mojego bloga, a szczególnie osoby, które pamiętają jeszcze blog z czasów
w miarę regularnych recenzji książek, wiedzą doskonale, że mam kilka ulubionych autorek. Książki tych utalentowanych kobiet kupuję w ciemno zawsze w dniu premiery. Jedną z tych moich pod każdym względem "naj..." pisarek jest Natasza Socha. Przeczytałam do tej pory wszystkie jej książki i absolutnie ani razu się nie zawiodłam. Obecnie autorka związana jest z wydawnictwem Pascal, które wydaje serię Matki czyli córki. Pierwszą pozycją była "Hormonia" historia Kaliny, czterdziestosześcioletniej nauczycielki edukacji wczesnoszkolnej, uzależnionej emocjonalnie od swojej zaborczej matki. Kobieta pod wpływem impulsu i widma zbliżającej się menopauzy wyrusza w podróż do Holandii z mężczyzną poznanym przez ogłoszenie. Nietypowa decyzja jest początkiem serii zabawnych wydarzeń, zmian oraz przewartościowania w życiu Kaliny oraz napotkanych przez nią po drodze osób. Nie da się ukryć, że jest to książka głęboko przemyślana, nieco inna niż dotychczasowe pozycje Pani Sochy, bardziej refleksyjna i obyczajowa, a mniej sarkastyczna. Jednak najbardziej urzeka to, że autorka z poczuciem humoru i dystansem potrafi podejść do niezwykle trudnych relacji międzyludzkich. Zatem z niecierpliwością czekałam na zapowiedzianą na jesień kontynuację przygód Kaliny.  

"Dziecko last minute" jest tą wyczekiwaną przeze mnie lekturą. Wyczekiwaną podwójnie, bo premiera książki zbiegała się z moim własnym rozwiązaniem. Mój szkrab postanowił jednak zaskoczyć mamę i przeczekać termin wyjścia oraz nie sugerować się premierą książki. Ma to jednak swoje plusy. Po pierwsze zdążyłam przeczytać powieść, a po drugie zdążyłam napisać tą recenzję. Nie jestem może dojrzałą mamą 40 plus, jednak wiem, że przyjście na świat malucha za każdym razem zmienia nie tylko kobietę, ale całe jej otoczenie. Jestem również na bieżąco z huśtawką hormonalną, rozchwianiem emocjonalnym i całą gamą różnorodnych dolegliwości jakie muszą znosić "ciężarówki". 
Natasza Socha napisała świetną powieść obnażającą zakorzenione głęboko w umysłach myślenie o późnym macierzyństwie. Pisząc wykazała się ogromną wrażliwością, zwłaszcza na emocje i burze myśli świeżej mamy. Idealnie wyważyła proporcje między strachem i obawami, a radością z przyjścia na świat nowego człowieka. Nie wpadła w moralizatorstwo, nie popadła w zbyt dużą porcję żartów, nie przedstawia cukierkowej wersji macierzyństwa i co ważne nie tworzy atmosfery paniki. Bierze pod uwagę wszystkie aspekty sytuacji, pokazując reakcje rodziny, partnera, a nawet obcych osób spotykanych na ulicy i konfrontuje je z myślami ciężarnej. 
Dla mnie była to lektura, która pozwala złapać dystans. Spojrzeć z boku na własne humory oraz pojawiające się ataki paniki. Zobaczyć jak w tym wszystkim funkcjonują najbliżsi, którzy też mają swoje obawy i oczekiwania. Nieodłączna u pani Nataszy dawka humoru jest dodatkowym atutem książki, pozwalającym rozładować atmosferę. 
Jeśli macie ochotę dowiedzieć się po co przyszły ojciec wypożycza gryzonie i idzie z nimi do restauracji, czy jak pozbyć się byłego męża, który chce być ojcem nie swojego dziecka, koniecznie sięgnijcie po "Dziecko last minute". Ach! A jeśli jesteście w ciąży, i nie ważne czy macie 20, 30 czy 40 lat, to zdecydowanie książka dla Was!
Na koniec chciałam serdecznie podziękować autorce, która wraz z wydawnictwem Pascal zrobiła mi ogromną niespodziankę wysyłając książkę do recenzji! Bardzo, bardzo dziękuję!

wtorek, 4 października 2016

Bo w życiu nie ma przypadków...

Wierzę w to, że w życiu nie ma przypadków. Wierzę, że spotykamy na swojej drodze osoby, które mają nam pomóc w rozwoju. Wierzę też w to, że nic się nie dzieje bez przyczyny. 
Są pewnie osoby, które wejdą tu ze mną w polemikę. Mogą to zrobić, czemu nie? Mogą mnie zarzucić argumentami, prawdopodobnie niektóre do mnie przemówią i przyznam im rację... ale wiecie co jest najlepsze w wierze? To, że realne argumenty nie mają aż takiego znaczenia, bo wierzyć można mimo to, nadal. I ja sobie wierzę w rzeczy powyższe i w związku z tym wierzę, że nieprzypadkowo jakiś miesiąc temu odkryłam stronę Pracowni Pocztówek - o tu: http://pracowniapocztowek.pl/. Strona tak bardzo mnie urzekła, że postanowiłam napisać do jej właścicielki Marty. Marta była tak miła, że bardzo szybko mi odpisała. I tak zaczęła się nasza wspólna, krótka przygoda, choć kto wie co przyniesie jeszcze los...
W każdym razie, przeglądając stronę Marty natknęłam się na zakładkę Autorzy i okazało się, że podejmuje ona współpracę z różnymi osobami, które mają pomysł na pocztówki. Postanowiłam wysłać jej kilka swoich zdjęć i mocno wierzyłam w to, że któreś jej się spodoba. Nie zawiodłam się. Marta wybrała dwa moje zdjęcia, obrobiła je w programie graficznym, tak aby przyciągały wzrok i postanowiła, że zrobi z nich pocztówki, które będzie można kupić w sklepie. Skakałam z radości niemal pod sufit. Duma rozpiera mnie do tej pory. Wy już dziś możecie zobaczyć efekt naszej współpracy, póki co w wersji elektronicznej, jednak już niedługo dostępny w sklepie...


Ale to jeszcze nie wszystko. Właścicielce Pracowni Pocztówek odważyłam się przedstawić swój pomysł ze stworzeniem cyklu pocztówek motywacyjnych. Ta cudowna, pełna pasji osoba wykazała pełne zaangażowanie w mój pomysł i użyła swoich umiejętności, żeby nadać mu odpowiednią formę. Efekt końcowy zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Czekam tylko na odebranie serii 19 moich autorskich pocztówek w wersji papierowej i pewnie znowu będę oglądać je godzinami, tak jak ich elektroniczny odpowiednik...
Realizacja projektu motywacyjnego oraz umieszczenie moich zdjęć na pocztówkach było spełnieniem jednego z moich małych marzeń. 
Po dwóch tygodniach wymiany maili, wspólnej - osobnej pracy doszłam do wniosku, że wspaniale jest poznawać ludzi z pasją, podejmować spontaniczne współprace, realizować plany tlące się z tyłu naszej głowy i tym samym spełniać swoje marzenia. I nikt mi nie wmówi, że zadziałał tu przypadek, bo ja wierzę w to, że Martę poznałam w odpowiednim momencie. Wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam motywacji i nowego wyzwania. Dziś ponownie odzyskuję wiarę w to, że chcieć to móc i żadne marzenie nie jest nierealne, wystarczy wykonać pierwszy krok i sprawdzić swoje możliwości. Marta i jej Pracownia jest też dla mnie dowodem na to, że z pasji i marzeń można stworzyć swój świat, a nawet zamienić go w biznes...
Tu na blogu chciałam również podziękować właścicielce Pracowni Pocztówek, za okazane mi serce, pomoc i zaangażowanie, a także podzielenie się ze mną kawałkiem swojego pocztówkowego świata. Marto wielki ukłon w Twoją stronę. :)
A Was zapraszam do sklepu Marty, może znajdziecie coś dla siebie. Wyślecie pozdrowienia dawno niewidzianemu znajomemu lub komuś bliskiemu i wydarzy się coś niezwykłego... bo w życiu nie ma przypadków.

sobota, 3 września 2016

Spotkanie dyskusyjnego klub książki - "Wielkie kłamstewka"

Wakacje minęły mi w zastraszającym tempie i nagle okazało się, że już wrzesień. Miałam tyle zrobić, tyle nadrobić... jednak nawet mentalnie udałam się na zasłużony odpoczynek. Obietnica złożona samej sobie, że napiszę relację z lipcowego spotkania klubu książki przed końcem wakacji też mi jakoś umknęła. Podobno ważne jest to, że umiemy przyznać się do porażki i spróbować kolejny raz. 
Zatem przyznaję - znowu się spóźniłam i naprawiam - piszę. 
Jest początek września, a ja spróbuję wrócić do pamiętnego spotkania z 8 lipca.  Na tamten dzień wybrałyśmy do omówienia książkę "Wielkie kłamstewka" Liane Moriarty, a co za tym idzie, tematem przewodnim spotkania uczyniłyśmy wieczorek integracyjny. Dla nas - kobiet, każda okazja by ubrać się elegancko, włożyć szpilki, usta musnąć szminką i kolejny raz poczuć się piękną jest bezcenna. Postanowiłyśmy tego dnia świetnie się bawić i świetnie wyglądać. 
Dla naszego klubu nie ma nic trudnego w osiągnięciu takich celów, zatem zwykły piątek 8 lipca stał się dniem kuszących kreacji, które wyciągnęły na światło dzienne nasz sex appeal i pozwoliły poczuć się wyjątkowo, niczym aktorki Hollywood. Do sukienek i szpilek konieczny był nam odpowiedni klimat, więc wybrałyśmy pięknie odnowiony Pałac Kotulińskich w Czechowicach - Dziedzicach, gdzie zaaranżowano dla nas stoliki na świeżym powietrzu, zaserwowano "drinki" z kolorowymi słomkami oraz wyśmienite desery lodowe. Miałyśmy szczęście, tego dnia obsługiwał szarmancki Pan kelner, niczego więcej do szczęścia nie trzeba nam było.
 Jak zwykle spotkanie poza dyskusją i sesją zdjęciową obfitowało w dodatkowe atrakcje. Dołączyła do nas kolejna wspaniała kobieta. Aneto - witamy Cię i cieszymy, że z nami jesteś. Poza tym wydawnictwo Prószyński i S-ka, które jest inicjatorem powstania lokalnych dyskusyjnych klubów książki Kobiety To Czytają zrobiło nam cudowny prezent. Dostałyśmy książki wydawnictwa. Książki nieklubowe, które są podziękowaniem dla każdej z nas za zaangażowanie i szerzenie czytelnictwa. Książki opakowane przeze mnie (cóż lider też musi coś z siebie dać;)) losowo powędrowały do nowych właścicielek. Co ciekawe, wielu z nas trafił się tytuł, który idealnie pasował do naszych osobowości. Prezenty sprawiły nam mnóstwo radości, a momentami wywołały salwy śmiechu. Dziękujemy wydawnictwu za tak miły gest! A ja osobno dziękuję osobie z działu promocji, która za każdym razem wspiera moje pomysły i doprowadza do ich realizacji. Adminko KTCZ wielki ukłon w Twoją stronę!
I w końcu dyskusja. Muszę przyznać, że nie była wnikliwa, bo nie wszystkim klubowiczkom udało się przebrnąć przez książkę pani Moriarty, ale namówione przez resztę postanowiły się nie poddawać. Tym sposobem nie mogłyśmy omówić wnikliwie fabuły, żeby za wiele nie zdradzić. Konkluzja jednak była taka, że pozycja była według nas przegadana i przemęczona. Mimo, że finał historii robi wrażenie, to jednak stwierdziłyśmy, że autorka wprowadziła zbyt wiele chaosu i zamieszania, a już całkiem niepotrzebnie rozdmuchała wątek dzieci. Książkę czytało się wyjątkowo ciężko, choć z drugiej strony życie też wymaga od nas wysiłku i porywa czasem w wir, w którym trudno się odnaleźć. Najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać i starać być szczerym ze sobą i światem, bo wielkie - małe kłamstwa nigdy nie poprowadzą prostymi ścieżkami...






niedziela, 31 lipca 2016

Przeczytane w lipcu

Normalnie tego nie robię, czyli nie piszę posumowań danego miesiąca, ale wczoraj miałam przypływ entuzjazmu i weny zdjęciowej. Zatem wykorzystałam tą rzadką okazję i stworzyłam zdjęcia przeczytanych w lipcu książek. A skoro są zdjęcia to i podsumowanie też musi się pojawić. Pomyślałam, posiedziałam przed pustym ekranem i postanowiłam napisać o tak:

Zawsze podziwiam zdjęcia na białym tle... do tej pory takiego nie posiadałam, albo byłam z niego niezadowolona (bo obrus słabo się sprawdza :D). Od niedawna mam skrzynki po jabłkach - sztuk trzy. Pomalowane przez męża i syna! Dla zainteresowanych - tak, mój dwulatek maluje pędzlem z niezłą precyzją duże powierzchnie. Jestem dumna - nie da się ukryć! :D
W każdym razie mam białe skrzynki, które są fantastycznym tłem dla zdjęć książek i ogólnie fotografii wszelkich przedmiotów. Skrzynki zainspirowały mnie do zrobienia fotek, w których główną rolę odgrywają książki i ich okładki. Efekt jest według mnie zadowalający. Ćwiczenie czyni mistrza, więc pewnego dnia będę w tym świetna - wierzę w to bardzo!


Natomiast jeśli chodzi o literaturę to lipiec upłynął mi na czytaniu powieści obyczajowych i obyczajowo-kryminalnych. Porzuciłam czytanie przytłaczających historii, bo jestem nimi chwilowo zmęczona. Każda z poniższych pozycji urzekła mnie czymś innym i jestem całkowicie zadowolona z dokonanych wyborów. Generalnie, jeśli książka mnie nie kupi przez pierwsze 60-70 stron, to zazwyczaj odkładam ją na wieczne nigdy. W tym miesiącu miałam szczęście, nie odłożyłam żadnej.

Według mnie najsłabszy z tej piątki jest "Dobry uczynek" Lucy Dillon trochę przegadany, przydługi i mało konkretny. Cały czas czekałam na jakiś fascynujący zwrot akcji, a nic takiego się właściwie nie wydarzyło. Ot historia jakich wiele, ale na letni relaks całkiem przyjemna. Poza tym cała czwórka broni się dzielnie i mogę polecić je z czystym sumieniem.
I jeszcze jedna refleksja po lipcowym czytaniu. Jak widać ebooki wygrywają nad książkami papierowymi i coś mi się wydaje, że tendencja będzie się utrzymywać.
Czytająca matka z czytnikiem ma o niebo lepiej, niż ta z książką papierową. Po pierwsze bardziej poręcznie, po drugie nie martwię się gdzie go odkładam (wyłączając kałuże, błoto i inne paskudztwa) po trzecie rozjaśniam ekran nawet w dużym słońcu, siadam na brzegu piaskownicy i kolejne kilka procent za mną! Rewelacja! ;)

P.S. Fajne te skrzynkowe zdjęcia, prawda?

piątek, 29 lipca 2016

Spotkanie dyskusyjnego klubu książki - "Milcząca siostra"


Tyle czasu, prawie dwa miesiące... Ostatnio uczę się nie robić nic na siłę, wbrew sobie, "bo trzeba". Wychodzi mi raz lepiej, raz gorzej, ale daje pewne efekty. Po pierwsze jestem spokojniejsza, nie biegam, nie frustruję się, aż tak jak kiedyś. Po drugie są rzeczy, które robię tylko i wyłączenie dla przyjemności. Jedną z nich jest pisanie tego bloga, piszę tylko wtedy, kiedy naprawdę mam na to ochotę. Wtedy słowa same płyną, choć przecież czas też upływa... ale może powinien. Tak też jest z tym wpisem, czekał na swój czas od 10 czerwca. To właśnie tego dnia spotkałam się kolejny raz z grupą fantastycznych kobiet, żeby pogadać o książce. Tym razem spotkanie pod patronatem klubu Kobiety To Czytają skupiło się wokół książki "Milcząca siostra" Diane Chamberlain. Długo szukałyśmy odpowiedniej scenerii na to spotkanie, bo zamarzył nam się klimat country. Olśnienie przyszło jak zwykle w ostatniej chwili, bo tylko kilka dni przed spotkaniem. Wybrałyśmy, zamiast typowej karczmy, która skojarzyła się jako pierwsza, restaurację "Polskie Ranczo" w Bestwince. Miejsce to jakiś czas temu odwiedziła Magda Gessler ze swoimi Kuchennymi Rewolucjami. Był  to typowy strzał w dziesiątkę. Restauracja ma genialny klimat, świetną obsługę, pyszne jedzenie i przepiękny ogród, który był tłem naszej tradycyjnej już książkowej sesji zdjęciowej.
Spotkanie obfitowało w niespodzianki, pierwszą było to, że dołączyły do nas trzy kolejne wspaniałe kobiety: Dominika, Dominika i Paulina - Moje Drogie, witam Was jeszcze raz  tu na blogu w naszym szalonym gronie! Wspaniale, że jesteście!




Kolejną niespodzianką był prezent, jaki Patrycja (która jest z nami od samego początku!) przygotowała dla Nas wraz ze swoim mężem. Patrycja i Kamil założyli palarnię kawy i przygotowali dla nas mieszankę wybornie pachnących ziaren. Kochani dziękujemy i przy okazji zapraszamy do Was na pyszną kawę do WeCoffee Palarnia Kawy! Dla zainteresowanych (a takich mam nadzieję nie zabraknie) klikamy w link: https://www.facebook.com/palarniawecoffee/?fref=ts i wybieramy co tylko chcemy!
 Następną niespodzianką, która czekała Nas ze strony restauracji, była księga pamięciowa w której mogłyśmy się wpisać, co oczywiście z chęcią zrobiłyśmy.
A dyskusja, oczywiście, że była. Jednak cóż można napisać i powiedzieć o książce Diane poza tym, że jak zwykle nas zaskoczyła? Czy bohaterka podjęła dobrą, czy złą decyzję? Nie nam oceniać, nie byłyśmy w stanie postawić się w jej sytuacji. Według nas wydarzenia były tak dramatyczne, że nie było z nich dobrego wyjścia, z każdym rozważanym przez nas scenariuszem ktoś by coś stracił. Można było być lepszym rodzicem, można było nie żyć w kłamstwie, można było oceniać postępowanie każdego z bohaterów... tylko czy mamy do tego prawo? Chyba nie...
I na koniec, kolejny raz przy okazji spotkania powstała sesja zdjęciowa. Kolejny raz sesję zrobiła Agnieszka! Nasza najlepsza fotograf - DZIĘKUJEMY!!!