Są takie książki o których nie wiem co napisać. Nie dlatego, że są słabe, wręcz przeciwnie. Są tak dobre, że brak mi słów, żeby dobrze oddać to co czułam w czasie ich czytania. Od śmiechu po łzy, od nadziei, po rozrywającą wewnętrznie złość i niezgodę na to co się właśnie dzieje. Mnóstwo emocji, mnóstwo przemyśleń, mnóstwo dobrej zabawy okraszonej inteligentną puentą. Ale zaczynając od początku to...
Natasza Socha, uwielbiana przeze mnie autorka powieści "Macocha" i "Maminsynek" dała szansę blogerom na przedpremierowe przeczytanie swojej najnowszej powieści "Rosół z kury domowej". Miałam szczęście, ogrom szczęścia, bo załapałam się na to wcześniejsze czytanie. Ale czytałam długo, cały tydzień. Dawkując sobie przyjemność, chciałam przedłużyć maksymalnie czas spędzony w świecie gotujących kur domowych. Wymagało to one mnie wiele samozaparcia i stanowczości, bo książkę czyta się, jak na Nataszę Sochę przystało, rewelacyjnie. Ba, tej książki nie trzeba czytać, ona czyta się sama. Sama dopomina się o uwagę, sama zamyka nas w swoich kartach i nie chce wypuścić. Skąd ten fenomen? Otóż Natasza Socha należy do osób obdarzonych cudownym, wyjątkowym darem. Dar ten polega na wnikliwym obserwowaniu rzeczywistości i serwowaniu jej w wykwintny sposób. Zna się na tym jak mało kto. Jest mistrzem w swoim fachu. Wirtuozem, który potrafi zaczarować świat i niczym pryzmat rozłożyć jeden wątek na wiele odcieni. Tworzy z tego zjawiskową tęczę, wachlarz kolorów od żółtej zazdrości po kojący, ezoteryczny fiolet.
"Rosół z kury domowej" jest analizą, a zarazem buntem przeciw patriarchalnemu układowi sił w małżeństwie. Ukazuje historię czterech kobiet, których ścieżki splatają się w odpowiednim i trudnym momencie życia. Każda z nich inaczej funkcjonuje w swoim toksycznym układzie małżeńskim. Każda z nich boi się przyszłości, a jednocześnie głęboko pragnie zmiany. Małe kroki, drobne decyzje i w końcu szalona odwaga pomogą im odzyskać wiarę w siebie, nabrać wartości we własnych oczach i uwierzyć, że mąż nie jest jedynym i nieomylnym odbiciem ich osób. Zwłaszcza mąż tyran, który obraża, nie zauważa, wyśmiewa, a nawet bije. Czy warto żyć w związku, który nas niszczy? Nie. Czy łatwo z tego związku się uwolnić? Też nie. Jednak da się, a sposobów jest wiele. Można na przykład ugotować rosół... nago.
Natasza Socha wspięła się na Mont Everest wnikliwej, sarkastycznej analizy związków małżeńskich. Choć analiza dotyczy też konkubinatów i wszelkich związków między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali. Wytknęła wszystkie wady, nie tylko mężczyzn. Także nas kobiet, które to same podajemy się na tacy do tego, aby zrobić z nas pokojówki, służące i kurtyzany w jednym. Po co to robimy i czy w ogóle warto? Na pewno warto przeczytać najnowszą powieść Nataszy Sochy i zastanowić się, jak nie dać się wmanewrować w bycie kurą domową, która koniecznie musi znać przepis na rosół.
Bo przecież...
Bo przecież...
"Nie chodzi o to by było idealnie w życiu. Idealnie jest nudno. Ważniejsze jest znalezienie równowagi w całym tym chaosie. Swojej własnej równowagi."
"Rosół z kury domowej" Natasza Socha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz