sobota, 18 lipca 2015

"Rosół z kury domowej" Natasza Socha - recenzja przedpremierowa


Są takie książki o których nie wiem co napisać. Nie dlatego, że są słabe, wręcz przeciwnie. Są tak dobre, że brak mi słów, żeby dobrze oddać to co czułam w czasie ich czytania. Od śmiechu po łzy, od nadziei, po rozrywającą wewnętrznie złość i niezgodę na to co się właśnie dzieje. Mnóstwo emocji, mnóstwo przemyśleń, mnóstwo dobrej zabawy okraszonej inteligentną puentą. Ale zaczynając od początku to...
Natasza Socha, uwielbiana przeze mnie autorka powieści "Macocha" i "Maminsynek" dała szansę blogerom na przedpremierowe przeczytanie swojej najnowszej powieści "Rosół z kury domowej". Miałam szczęście, ogrom szczęścia, bo załapałam się na to wcześniejsze czytanie. Ale czytałam długo, cały tydzień. Dawkując sobie przyjemność, chciałam przedłużyć maksymalnie czas spędzony w świecie gotujących kur domowych. Wymagało to one mnie wiele samozaparcia i stanowczości, bo książkę czyta się, jak na Nataszę Sochę przystało, rewelacyjnie. Ba, tej książki nie trzeba czytać, ona czyta się sama. Sama dopomina się o uwagę, sama zamyka nas w swoich kartach i nie chce wypuścić. Skąd ten fenomen? Otóż Natasza Socha należy do osób obdarzonych cudownym, wyjątkowym darem. Dar ten polega na wnikliwym obserwowaniu rzeczywistości i serwowaniu jej w wykwintny sposób. Zna się na tym jak mało kto. Jest mistrzem w swoim fachu. Wirtuozem, który potrafi zaczarować świat i niczym pryzmat rozłożyć jeden wątek na wiele odcieni. Tworzy z tego zjawiskową tęczę, wachlarz kolorów od żółtej zazdrości po kojący, ezoteryczny fiolet.
"Rosół z kury domowej" jest analizą, a zarazem buntem przeciw patriarchalnemu układowi sił w małżeństwie. Ukazuje historię czterech kobiet, których ścieżki splatają się w odpowiednim i trudnym momencie życia. Każda z nich inaczej funkcjonuje w swoim toksycznym układzie małżeńskim. Każda z nich boi się przyszłości, a jednocześnie głęboko pragnie zmiany. Małe kroki, drobne decyzje i w końcu szalona odwaga pomogą im odzyskać wiarę w siebie, nabrać wartości we własnych oczach i uwierzyć, że mąż nie jest jedynym i nieomylnym odbiciem ich osób. Zwłaszcza mąż tyran, który obraża, nie zauważa, wyśmiewa, a nawet bije. Czy warto żyć w związku, który nas niszczy? Nie. Czy łatwo z tego związku się uwolnić? Też nie. Jednak da się, a sposobów jest wiele. Można na przykład ugotować rosół... nago.
Natasza Socha wspięła się na Mont Everest wnikliwej, sarkastycznej analizy związków małżeńskich. Choć analiza dotyczy też konkubinatów i wszelkich związków między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali. Wytknęła wszystkie wady, nie tylko mężczyzn. Także nas kobiet, które to same podajemy się na tacy do tego, aby zrobić z nas pokojówki, służące i kurtyzany w jednym. Po co to robimy i czy w ogóle warto? Na pewno warto przeczytać najnowszą powieść Nataszy Sochy i zastanowić się, jak nie dać się wmanewrować w bycie kurą domową, która koniecznie musi znać przepis na rosół.

Bo przecież...
"Nie chodzi o to by było idealnie w życiu. Idealnie jest nudno. Ważniejsze jest znalezienie równowagi w całym tym chaosie. Swojej własnej równowagi."  
                                                                              "Rosół z kury domowej" Natasza Socha 

czwartek, 16 lipca 2015

Radość, zazdrość i smutek, czyli dostałam książkę

Czekałam. Zawsze czekam, ale tym razem czekałam bardziej, intensywniej. Na każdą wygraną czy zakupioną książkę czekam, jak na choinkę i Święta. Czekałam z niepewnością, bo wiedziałam, że kiedy w końcu ją dostanę zaleje mnie fala emocji. Nie myliłam się, ale tego co się stało się nie spodziewałam...
Paczkę przyniosła mi moja chrześniaczka, listonosz lubi zostawić u nich nasze przesyłki. Radość - w końcu jest. Zobaczę co się kryje w kopercie i czy jest tak fantastyczna, jak wygląda na zdjęciach. Otwieram - zdumienie. Tak! Jest tak zachwycająca jak na zdjęciach! Do tego twarda oprawa - przepadłam. Szybkie przejrzenie obrazków - uwielbiam ten moment :). Nie jest sztampowo, nie jest cukierkowo, ciekawa kreska, nielukrowana. Podoba mi się!

I tu pojawia się zazdrość. Duża, rozpychająca się łokciami, krzycząca: Chwila! A ja! Ja też tak chcę! Nic na to nie poradzę, ona jest i już. Zazdroszczę tej książki, zazdroszczę każdej innej, zazdroszczę każdemu, komu się udało. Ale nie myślcie, że jest to zazdrość niszcząca, która przechodzi w zawiść, co to, to nie! To raczej zazdrość motywująca, dająca nadzieję, bo jeśli innym się udaje to może mi też...kiedyś...
Otrząsnęłam się po chwili z myślenia o tym, co być może kiedyś się wydarzy. Zaczęłam czytać. Czytałam, czytałam i strona za stroną rósł mój uśmiech. Jak mogłabym się nie uśmiechać, skoro dostałam gotowy przepis na książkę? Dostałam nadzieję, motywację i inspirację. Dostałam to i dużo, dużo więcej. Magiczna opowieść o książkach dla dzieci i dorosłych, dla małych i dużych, dla tych którzy wierzą w magię i dla niedowiarków. Historia dla każdego, kto ma w sobie choć iskrę ciekawości.
Jednak jest w tym wszystkim rysa, głęboka i brzydka. W końcu życie jest paletą barw i czarny też musi się tam znaleźć. Otóż ogarnął mnie smutek. Nie tylko dlatego, że książka się skończyła, choć to też, oczywiście. Ogarnął mnie smutek, bo zdałam sobie sprawę, że jeśli nie skorzystam z przepisu zawartego w książce zmarnuję tą świetną historię. Jest mi też smutno, bo nie znam osobiście autorki książki i mam tak daleko do Olsztyna. ;)
Ula gratuluję i dziękuję! Książka jest wspaniała pod każdym względem. Mam nadzieję, że to dopiero początek i niedługo przeczytam następną książkę autorstwa Urszuli Witkowskiej. :)
P.S. Dziękuję za dedykację. Postaramy się pamiętać o mocy wyobraźni! :)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Święto herbaty w Cieszynie


W każdy pierwszy weekend lipca już od kilku lat organizowane jest w Cieszynie Święto herbaty. Impreza odbywa się na Wzgórzu Zamkowym, w pięknym parku z którego możemy obserwować panoramę polskiego i czeskiego Cieszyna. Fascynaci herbaty, znawcy, wytrawni koneserzy, a także zwykli sympatycy tego napoju - tak jak ja, mają tam istny raj. Grupa pozytywnie zakręconych osób organizuje co roku festiwal, który zbiera coraz szersze grono fanów i zainteresowanych. 


Jednak Święto herbaty to nie tylko herbata. To także spotkania podróżnicze, na których można zanurzyć się w historiach opowiadanych przez odważniejszych od nas. Warsztaty podczas których poszerzamy swoją wiedzę, horyzonty, umiejętności, rozciągamy mięśnie i sprawdzamy odwagę (przejście po taśmach zawieszonych w różnych odległościach nad ziemią). Muzyka - rytmy orientalne, tak zwana muzyka świata, bębny, gongi, a nawet ukulele i śpiew w fontannie - mój syn był zachwycony. Strefa dziecka, gdzie dzieciaki mogą poznać inne kultury, rozwinąć się twórczo i spędzić kreatywnie czas. Ogródki - międzynarodowa polsko-czeska inicjatywa tworzenia ogrodów w mieście, w każdej nawet najmniejszej przestrzeni. Jestem zakochana w mini-ogródkach zrobionych w europaletach. Jestem na tak! Chcę taki zielnik, nie dlatego, że nie mam swojego, ale dlatego, że ten jest po prostu piękny. 

I w końcu ROZMOWA, bo Święto herbaty w Cieszynie jest dla mnie miejscem spotkania. Mam wrażenie, że to jest w tym wszystkim najważniejsze. Nie herbata, nie różne proponowane aktywności, nie kolejne atrakcje, ale właśnie spotkanie. Rozmowa, bycie razem, zbliżenie się do siebie ludzi z różnych światów. Połączenie wokół wspólnej idei prowadzące do otwarcia się na drugiego człowieka. Tego właśnie doświadczyłam na Święcie herbaty, a sama herbata była tylko, albo aż impulsem do kontaktu z drugim człowiekiem. Jest to cudowne miejsce, spokojne, przyjazne, nie narzucające się, takie w którym możemy być i nic więcej. Nikt nie wymaga od nas zaangażowania, nikt nie narzuca swojego punktu wiedzenia, nikt nie pogania. Święto herbaty jest najbardziej przyjaznym festiwalem rodzinnym na jakim byłam. Dzieci są wszędzie, są radosne, boso biegające po trawie, kąpiące się w fontannie. A najpiękniejsza w tym wszystkim jest tolerancja i akceptacja. Dobrze jest czasem pojawić się w miejscu, gdzie nikt nie ocenia i pozwala ci być kim chcesz. 
A książki? Oczywiście były. Było nawet miejsce oznaczone POCZYTAJ, z kartonem pełnym magazynów. Byli ludzie leżący na trawie z książkami, czytnikami. Były spotkania autorskie m. in. z Andrzejem Muszyńskim autorem książki Cyklon wydanej w czerwcu w Wydawnictwie Czarnym. 
Czy warto przyjechać do Cieszyna w pierwszy tydzień lipca 2016 roku? Na pewno! I warto wesprzeć organizację Święta herbaty, polubić na Facebooku i śledzić co ciekawego jeszcze może nas tam spotkać. Ja wrócę na pewno, może się spotkamy?