
"Do
tej pory nie lubiłam lawendy, ale że jestem łasa na wszelkie pakiety kupiłam
"Lawendowy pokój" wraz z saszetką o zapachu lawendy. I wiecie co? To
była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. Książka była nasiąknięta zapachem,
ale nie w nachalny, mdły sposób. Delikatna woń uwalniała się z każdą kolejno
czytaną stroną. Zapach sprawiał, że czytane fragmenty rysowały się w wyobraźni
jeszcze wyraźniej. Przed oczyma dosłownie stawały obrazy malowane słowami Niny
George. Słowa zamieniały się w delikatne pociągnięcia pędzlem, a zapach lawendy
czasem ewoluował w zapach rześkiej bryzy od rzeki, innym razem w woń wczesnego poranka, a nawet zamieniał się w
łagodny aromat książek zebranych na barce Jeana.
Jean odgradzał się książkami od uczuć jednocześnie pomagając innym odnaleźć własne. Ta przewrotność urzekła mnie w swojej prostocie, bo czyż nie jest tak z każdym z nas? Widzimy swoje słabości u innych, ale sami nie potrafimy sobie z nimi poradzić...
Jean odgradzał się książkami od uczuć jednocześnie pomagając innym odnaleźć własne. Ta przewrotność urzekła mnie w swojej prostocie, bo czyż nie jest tak z każdym z nas? Widzimy swoje słabości u innych, ale sami nie potrafimy sobie z nimi poradzić...
Książka
trafiła do mnie nie tylko zawartą w niej historią, ale szczególnie zapachem,
który już zawsze będzie mi się z nią kojarzył. Urzekł mnie też lawendowy pokój
zamknięty na wiele lat, ze strachu przed porażką i odrzuceniem. Mógłby
być miejscem wspomnień i radości, a stał się zakurzonym, bezużytecznym
pomieszczeniem przywołującym niezakopane demony. Teraz nie wyobrażam sobie czytać
"Lawendowego pokoju" bez zapachu lawendy w tle. Nie wyobrażam sobie
nie poznać tej książki. Nie wyobrażam sobie jak mogłam nie lubić lawendy... To
prawda, że książki mogą zmieniać życie. "Lawendowy pokój" moje zmienił,
nie tylko w kwestii zapachów, ale też w zakresie wrażliwości na ludzi i nowego spojrzenia
na to co czytają..."
październik 2014
A co do zdjęć i stroju to...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz